Tadeusz Konopko: "Tajemnice Kolegiaty"


        Spośród książek Nienackiego, moją ulubioną zawsze było "Uroczysko". Kiedy na początku lat 70-tych przeczytałem ją po raz pierwszy, największe wrażenie zrobiła na mnie zagadka zgłębiana przez bohatera - tajemniczy napis na płycie nagrobnej, ukryte przejście pod bagnem, a przede wszystkim szkielety leżące w zasypanym od siedmiuset lat korytarzu.
        Tajemnica kolegiaty przez wiele lat nie dawała mi o sobie zapomnieć. W żadnej encyklopedii ani przewodniku nie znalazłem jednak wzmianek o podziemnym korytarzu w tumskiej kolegiacie, chociaż z tych samych encyklopedii wynikało, że kościół został dokładnie przebadany. Wreszcie po latach, mając już świadomość że była to tylko fikcja literacka, rozpocząłem poszukiwania publikacji naukowych z badań kościoła w Tumie. Zacząłem od przeczytania książki Michała Walickiego (książkę "Kolegiata w Tumie pod Łęczycą" szeroko omawia Adam Kutny w artykule "Uroczysko - prawda i fikcja"), a przy okazji przeżyłem miłe zaskoczenie dowiadując się, że istnieje strona internetowa poświęcona Zbigniewowi Nienackiemu. Z książki Walickiego pochodzi większość informacji o kolegiacie, wykorzystanych w powieści, chociaż z treści "Uroczyska" można domyślać się, że nie było to jedyne źródło wiedzy autora. W powieści drugim źródłem był Nemsta, a w świecie rzeczywistym - archeolodzy pracujący w Tumie tuż po wojnie. Udało mi się dotrzeć do kilku publikacji naukowych, powstałych po tamtych badaniach.
Widok na grodzisko z okien archikolegiaty. Zdjęcie z artykułu Andrzeja Nadolskiego 'Prace wykopaliskowe w grodzisku w Tumie k. Łęczycy'.         W 1948 roku w Tumie pod Łęczycą, rozpoczęła prace ekipa archeologów z Uniwersytetu Łódzkiego, badająca wczesnośredniowieczne grodzisko, położone o rzut kamieniem od kolegiaty. Archeolodzy zawszy byli bliscy sercu Tomasza, bohatera książek Zbigniewa Nienackiego, chociaż bliższe były zapewne urodziwe archeolożki. Nasz Autor nie brał osobiście udziału w tamtych wykopaliskach, bo wakacje roku 1948 - jak pisze jego biograf Mariusz Szylak ("Zbigniew Nienacki - życie i twórczość") - spędził pracując w sierocińcu w Szklarskiej Porębie. W pracach w Tumie, uczestniczył natomiast znany mu osobiście archeolog Andrzej Nadolski, późniejszy kierownik Katedry Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego. Prawdopodobnie to Nadolski był pierwowzorem profesora Nemsty. Oprócz ważnej zgodności pierwszej litery nazwiska („któryś ze studentów zdążył już na drzwiach wejściowych napisać kredą N4”) i tego, że naprawdę kierował pracami prowadzonymi w Tumie tuż po wojnie, przemawia za tym jeszcze jedno - błyskawiczna kariera. W 1957 roku, kiedy ukazało się pierwsze wydanie "Uroczyska", miał już stopień docenta, podczas gdy w czasie powojennych prac w Tumie, podobnie jak Nemsta był jeszcze magistrem. Andrzej Nadolski był postacią znaną nie tylko w archeologii, napisał kilka popularnych książek o rycerstwie średniowiecznym, był konsultantem filmów "Krzyżacy", "Gniazdo" i popularnego pod koniec lat 80-tych serialu dokumentalnego "Biała broń".
Prof. Andrzej Nadolski, portret ze strony Instytutu Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego         Wyniki badań w Tumie, Nienacki poznał prawdopodobnie od Andrzeja Nadolskiego albo od jego młodszego kolegi, a swojego przyjaciela, Jerzego Kmiecińskiego, obecnie również profesora.
Przekop przez wał grodziska. Zdjęcie z artykułu Andrzeja Nadolskiego 'Prace wykopaliskowe w grodzisku w Tumie k. Łęczycy'.         O tym, że Zbigniew Nienacki znał dobrze przebieg badań grodziska, świadczy zaczerpnięty z nich, a opisany w "Uroczysku" sposób otwarcia kurhanu - wyznaczenie szerokiej dwumetrowej dróżki, którą pogłębiono w chodnik-przekop i dotarto do środka kurhanu. Kurhanów nie bada się w ten sposób, co bardzo złośliwie wytknął mu autor recenzji pierwszego wydania "Uroczyska", która ukazała się w 1958 roku w czasopiśmie archeologicznym "Z Otchłani Wieków". Złośliwy publicysta, w swojej ociekającej jadem recenzji podsumował tę kwestię: „Autor więc wprowadza w błąd czytelnika przez opisywanie metod wykopaliskowych, których nie stosuje się w Polsce od kilkudziesięciu lat”. Może rzeczywiście kurhany bada się inaczej, ale jak wynika z publikacji Andrzeja Nadolskiego, tak właśnie badano tumskie grodzisko.
Przekop przez wał grodziska. Zdjęcie z artykułu Andrzeja Nadolskiego 'Prace wykopaliskowe w grodzisku w Tumie k. Łęczycy'.         Być może złośliwości recenzenta, wymierzone były nie tyle w Nienackiego, co w robiącego błyskawiczną karierę Andrzeja Nadolskiego, który recenzentowi musiał być dobrze znany, bo swoje prace z badań w Tumie publikował m.in. właśnie w "Z otchłani wieków".
Rzymskie denary znalezione w grodzisku tumskim. Zdjęcie z artykułu Anatola Gupieńca 'Skarb i monety odkryte w grodzisku łęczyckim'.         W obrębie grodziska znaleziono m.in. dwa rzymskie denary, zapewne te same, które w książce kościelny Just pokazał Tomaszowi jako kuwasowe talary. „Tak, chyba takie widziałem u Barczewskiego. Srebrne rzymskie denary. Na monetach wizerunek otyłej twarzy mężczyzny. Czy to nie Neron? Barczewski akurat taki samiutki denar mi pokazywał i mówił: »Przyjrzyj się jak wyglądał Neron, jaka ordynarną miał gębę«”. Najciekawszym jednak dla czytelników "Uroczyska" odkryciem archeologów była studnia, ale o tym za chwilę.
Plan kolegiaty na poziomie przyziemia. Zdjęcie z artykułu Jana Koszczyc-Witkiewicza 'Kolegiata w Tumie pod Łęczycą'. Plan kolegiaty na poziomie empor. Zdjęcie z artykułu Jana Koszczyc-Witkiewicza 'Kolegiata w Tumie pod Łęczycą'.         W tym samym czasie co archeolodzy, pracowali w Tumie konserwatorzy i historycy sztuki, ratujący kolegiatę ze zniszczeń wojennych. Ta grupa zawodowa musiała być jeszcze bliższa Zbigniewowi Nienackiemu, skoro w późniejszych książkach zrobił Tomasza właśnie historykiem sztuki. Zespołem badającym i odbudowującym kolegiatę kierował profesor Jan Koszczyc-Witkiewicz, architekt i konserwator zabytków. Witkiewicz był na początku lat 90-tych krytykowany w prasie popularnej, za pomysł betonowego stropu spinającego mury kolegiaty, jednak jego dokonania przy ratowaniu tego zabytku są nie do przecenienia. Swoją relację z kilkudziesięcioma zdjęciami i szkicami różnych przekrojów kolegiaty, opublikował w piśmie specjalistycznym "Teka Konserwatorska" w 1952 roku.
        Archeolodzy i historycy sztuki działający w Tumie latem 1948 roku, nie tylko pracowali w pobliżu, ale jak należy przypuszczać odwiedzali nawzajem swoje stanowiska, a może nawet mieszkali w tych samych barakach lub kwaterach we wsi, a wieczorami dyskutowali o znaleziskach. Być może dyskusje odbywały się właśnie przy winie porzeczkowym, które po latach tak oburzyło złośliwego recenzenta. Zapewne wiele godzin poświęcono na dyskusje o przyczynach różnicy w długości bocznych naw kolegiaty, która stała się podstawą intrygi książki Zbigniewa Nienackiego.
        Różnicę tę po raz pierwszy odkrył w 1938 roku prof. Michał Walicki, historyk sztuki z Uniwersytetu Warszawskiego. Koszczyc-Witkiewicz przeprowadził w 10 lat później dokładniejsze pomiary i sporządził nowe plany. Wynika z nich, że mury są wszędzie tej samej grubości, około jednego metra, a wykonane w różnych miejscach odkrywki wykluczyły istnienie w nich ukrytego przejścia. Korytarz prowadzący przez bagna, był zatem pomysłem naszego Autora, pomysłem niestety nierealnym, bo dopiero dzisiejsze technologie pozwalają na budowanie korytarzy w tak podmokłym gruncie. W publikacji Koszczyc-Witkiewicza można natomiast dopatrzyć się źródeł tej inspiracji. W rozdziale poświęconym badaniu dziesięciu potężnych filarów podtrzymujących empory nad bocznymi nawami, czytamy:
        „Pracę nad zabezpieczeniem nawy głównej rozpocząłem od badania dolnych, zasadniczych filarów, spoczywających na oryginalnych romańskich bazach... Najpierw zdjęto bardzo uszkodzoną płytę epitafium, wmurowaną w głąb samej ściany filaru. Okazało się, że wnętrze wypełnione jest kawałkami cegieł bez zaprawy. Trudno było pojąć, że tak słaby filar mógł trzymać na sobie mur o wysokości 16 m...”.
Studnia odkryta w tumskim grodzisku - prace wykopaliskowe i schemat rekonstrukcji. Zdjęcie z artykułu Andrzeja Nadolskiego 'Prace wykopaliskowe w grodzisku Łęczyckim'.         Wyobraźmy sobie tę chwilę - za wydłubaną ze ściany płytą epitafium, ukazuje się wolna przestrzeń, wypełniona co prawda gruzem ale niezamurowana. Myślę, że w tym momencie wybuchła sensacja, że jest to zasypane ukryte przejście, a wieść o tym szybko dotarła do kopiących nieopodal archeologów. Wprawdzie dalsze badania wykazały, że wolna przestrzeń sięga co najwyżej do poziomu posadzki, bo baza, czyli podstawa filara, jest monolitem kamiennym. Ten temat na pewno był jednak szeroko dyskutowany, a późniejsza relacja z tego odkrycia, mogła być inspiracją dla Zbigniewa Nienackiego. Uzupełnieniem tej inspiracji, tak jak przypuszcza Krzysztof Szuba w relacji z wyprawy do Tumu w 2004 roku, mogła być studnia odkryta w obrębie grodziska. W publikacji Andrzeja Nadolskiego z wykopalisk w tumskim grodzisku czytamy, że studnia miała dziwną konstrukcję, w postaci jakby „skrzyń” z bali drewnianych, włożonych jedna w drugą i zwężających się w głąb. Z treści artykułu wynika, że taka budowa studni była dla archeologów pewnym zaskoczeniem. Możemy sobie wyobrazić, jak kopiąc w dół i odkrywając kolejną skrzynię przypominającą wejście do szybu, zastanawiali się, dokąd to wszystko dąży i czy całość gdzieś głęboko nie skręci w kierunku kolegiaty. Niestety nie skręciła, dno było na głębokości 4 metrów.
Relikty opactwa benedyktynów odsłonięte w kolegiacie przez archeologów. Zdjęcie z artykułu Stanisława Stawickiego 'Tumskie refleksje'.         W kolejnych latach archeolodzy mogli osobiście sprawdzić swoje podejrzenia, bo ekipa Andrzeja Nadolskiego, mianowanego już kierownikiem Stacji Archeologicznej w Łęczycy, badała kolegiatę od poziomu ziemi w dół, znajdując kilka krypt grobowych oraz relikty murów wcześniejszego opactwa. W czasie prowadzonych wtedy prac, nie odkryto niestety podziemnego korytarza, chociaż odsłonięto kilka zamurowanych przejść, które jednak nie stanowiły żadnej sensacji. Można natomiast domyślać się, że historia wykopalisk opowiedziana Nienackiemu, nasunęła mu pomysł napisania "Uroczyska".
        Zdaję sobie sprawę, że poszukiwanie źródeł inspiracji autora, odziera z tajemnicy treść jego książki. Ale w tym przypadku tajemnica pozostaje. Bo w kolegiacie tumskiej tkwi jakaś tajemnica. Walicki badający kolegiatę przed wojną, podobnie jak Koszczyc-Witkiewicz badający ją 10 lat później zauważyli, że nawy boczne różnią się od siebie długością jednego metra. Żaden z nich nie przytoczył jednak teorii, które miałyby ten stan tłumaczyć, obydwaj poprzestali tylko na stwierdzeniu faktu. A takie przemilczenie przez naukowca jakiejś kwestii, może oznaczać, że ma problem z jej wyjaśnieniem. Mimo to nie wierzę, żeby część „odkrywek” wykonanych w murach kolegiaty, nie została zrobiona po to, aby tę tajemnicę wyjaśnić. Tak samo było chyba z cytowanym powyżej zaglądaniem w głąb filara. Ponadto przy krańcu dłuższej nawy bocznej odkryto w 1948 roku grób nieznanego dostojnika kościelnego, pomimo, że prace nie obejmowały wtedy badań archeologicznych, a grób znaleziono „przypadkowo”. Nie chce mi się wierzyć w ten przypadek, być może kopano w poszukiwaniu ukrytego pomieszczenia.
Kompozycje bryły kolegiaty, odkryte przez Jana Koszczyc-Witkiewicza. Rysunek z jego artykułu 'Kolegiata w Tumie pod Łęczycą'.         Na pewno różnica w długości naw, nie jest spowodowana brakiem doświadczenia budowniczych. Koszczyc-Witkiewicz prezentuje w swojej pracy kilka schematów ilustrujących doskonałość proporcji kolegiaty - stosunku wysokości do szerokości, długości naw do wysokości wież, itp. Kolegiatę budowano przez 20 lat i gdyby zauważono jakieś błędy, było dużo czasu na dokonanie poprawek. Nie tylko jednak nie poczyniono żadnych zmian, ale już w pierwotnym projekcie wprowadzono czworokątne pomieszczenie (nazwane przez Walickiego „ubikacją”), mające chyba zasłaniać tę asymetrię. Z badań Koszczyc-Witkiewicza wynika bowiem, że czworokątne pomieszczenie było budowane jednocześnie z nawami. Po co w takim razie ta różnica długości?
        Być może w kolegiacie istniało ukryte pomieszczenie, a różnice w długości bocznych naw, miały chronić je przed wzrokiem osób niepowołanych. Badania architektoniczne kolegiaty, nie wykazały żadnych ukrytych pomieszczeń w przetrwałych do dziś murach, jednak skrytka lub nawet ciąg przejść, mogły znajdować się w niezachowanej obecnie części wnętrza. Kiedy ukończono budowę kościoła w 1161 roku, na pewno jego wnętrze wyglądało inaczej niż dzisiaj, bo też jego funkcja była inna niż obecnie. Była to warowna siedziba władzy, a ponadto przez ponad 300 lat, w kolegiacie odbywały się synody duchowieństwa, przyjeżdżającego tu z odległych miast. Wszyscy historycy zgadzają się, że w związku z tym kolegiata oprócz funkcji świątyni, musiała także pełnić funkcje mieszkalne, dając schronienie przybyłym z daleka uczestnikom synodów. Wszyscy także zgadzają się, że rolę mieszkalną pełniły mieszczące się nad bocznymi nawami empory, stanowiące jakby górne piętro. Władysław Łuszczkiewicz, pierwszy historyk badający dzieje tumskiej kolegiaty, już w połowie XIX wieku wysunął teorię, że na emporach znajdowały się dormitoria czyli osobne, zamknięte pomieszczenia mieszkalne. Teorię te oparł na ówczesnym wyglądzie kolegiaty, kiedy piętro empor było całkowicie oddzielone od nawy głównej ścianą z małymi okienkami. Walicki i Koszczyc-Witkiewicz odrzucili jednak tę teorię, wykazując, że ściana została zabudowana dopiero po wielkim pożarze w 1473 roku, a wcześniej miała postać balkonu z arkadami.
        Obecnie, po przywróceniu stanu sprzed przebudowy, każda z empor bocznych ma postać długiego pomieszczenia o wymiarach 5x25 m. Trudno sobie wyobrazić, aby wszyscy biskupi którzy przybyli na synod, spali w jednej długiej hali, jak nie przymierzając szkolna wycieczka. Przestrzeń empor musiała być podzielona na mniejsze pomieszczenia, z pozostawieniem np. wąskiego korytarza przy samych arkadach. Z kolei w nawach bocznych w dolnej kondygnacji kościoła, nie było ścianek wewnętrznych, które obecnie tworzą po lewej stronie kaplicę, a po prawej zakrystię. Dawniej ta część kolegiaty była niezabudowana i dostępna dla wszystkich.
        Kiedy popatrzymy na plan kolegiaty z okresu romańskiego, możemy oprócz asymetrii długości bocznych naw, spostrzec jeszcze odmienność wejść prowadzących na empory. Średniowieczny pielgrzym (albo potencjalny szpieg) oglądający kolegiatę od środka, mógł zauważyć, że na emporę południową (prawą) wiodły dwa wejścia - jedno z tylnej ściany nawy bocznej, drugie z prezbiterium (to te dziwne drzwi sfotografowane przez Krzysztofa Szubę). Nie było natomiast widoczne żadne wejście prowadzące na emporę północną (lewą). Na lewą emporę wchodzi się bowiem przez wieżę, a ewentualne drugie wejście, mogło prowadzić przez znajdującą się z przodu półokrągłą basztę. Jeżeli jeszcze przyjmiemy hipotezę, że obydwie wieże i obydwie baszty, jako elementy systemu obronnego były niedostępne dla obcych, to lewa empora staje się wydzieloną, zamkniętą częścią kolegiaty. Być może prawa empora była przeznaczona dla obcych pielgrzymów, a lewa dla gospodarzy i zaufanych gości. Istniało jeszcze przejście z empory prawej na lewą przez emporę tylną (pełniącą rolę chóru), ale przejście na chór od strony prawej, zostało dość wcześnie zamurowane.
        Żeby różnica w długości naw miała swoje uzasadnienie, ukryte pomieszczenie musiałoby się znajdować w przedniej części dłuższej, czyli lewej empory. Przy tej lokalizacji mogłoby do niego prowadzić z dołu ukryte wejście przez lewą basztę. Być może dlatego, lewa baszta przesunięta jest do przodu względem prawej, co jednak jest widoczne tylko na planie kolegiaty, która oglądana z zewnątrz, wydaje się doskonale symetryczna.
        Trudno określić, jaką rolę mogło pełnić to pomieszczenie. Musiało być ważne, skoro dla jego funkcjonowania, wprowadzono tak poważne zmiany w konstrukcji kolegiaty. Może mieścił się w nim skarbiec, zawierający nie tylko zasoby pieniężne opactwa ale i staurotekę? Zdaniem Walickiego stauroteka była częścią pierwotnego wyposażenia kolegiaty. Relikwia z drzewem Krzyża Świętego, była w tamtych czasach dużo cenniejsza niż mogłoby się dzisiaj wydawać, bo dawała opactwu prestiż miejsca świętego, niezbędny także dla pełnienia funkcji politycznych. Relikwie bywały przedmiotem grabieży, tak na przykład Wenecjanie zdobyli kości swojego patrona, św. Marka. Stauroteka tumska musiała być dobrze ukryta, skoro przetrwała aż do II Wojny Światowej. Nie została zrabowana ani przez Litwinów w 1293 r. ani przez Krzyżaków w 1331 r., pomimo że jedni i drudzy zdobyli kolegiatę i splądrowali jej wnętrze. W przypadku zbrojnego rabunku, ukrycie majątku jest skuteczniejsze, niż zamknięcie go w nawet najlepiej opancerzonej komnacie. Jeżeli już napastnicy wtargną do warownej twierdzy, to nie stanowią dla nich przeszkody żadne wewnętrzne drzwi.
        Może to w tym ukrytym pomieszczeniu, schował się pątnik Bogusław, skoro nie znaleźli go Krzyżacy w czasie napadu w 1331 roku? Nienacki wykorzystał autentyczną historię zaczerpniętą z książki Walickiego: „W procesie wytoczonym Krzyżakom w 1339 r. ...zeznaje niejaki Bogusław, kantor kolegiaty, że schronił się na wieżę kościoła”. W zeznaniu złożonym przed sądem papieskim mogło zostać zmienione miejsce ukrycia, aby chronić tajemnicę kolegiaty. Wersja o ukryciu w wieży wydaje się mało wiarygodna; wnętrze wieży stanowiły tylko drabiny i drewniane podesty, gdzie tam się można ukryć?
        To oczywiście tylko jedna z teorii mogących tłumaczyć różnicę w długości naw tumskiej kolegiaty, może inni fani twórczości Nienackiego też spróbują coś wymyślić?
        A dla miłośników tajemnic jest jeszcze jedna. Profesor Koszczyc-Witkiewicz w swojej relacji z odnawiania kolegiaty, umieścił następujące zdanie:
        „Po usunięciu [późniejszych] zamurowań, ujawniło się również dużo pierwotnych szczegółów romańskich, a więc znajdujących się jeszcze na swoich dawnych miejscach w romańskim murze. Otóż na filarze ściany północnej nawy głównej, przylegającym do filaru tęczy prezbiterium, odkryty został w całości impost romański, a na ściance wewnętrznej tego filaru narysowana farbą kabalistyczna zagadka. Nie o nią jednak mi chodzi. Taki impost znajduje się też...”
Górna część jednego z filarów, z tajemniczym schematem pochodzącym z okresu romańskiego. Zdjęcie z artykułu Jana Koszczyc-Witkiewicza 'Kolegiata w Tumie pod Łęczycą'.         Dalej autor przechodzi do analizy impostu (gzymsu nad głowicą filaru), niewątpliwie ciekawego dla historyka sztuki, nie poświęcając jednak więcej uwagi odkrytemu rysunkowi. Na szczęście sfotografował go, chociaż zdjęcie w publikacji jest mało czytelne. Można się na nim dopatrzyć linii przypominających krzyżówkę w gazecie, albo rzut poziomy jakichś pomieszczeń. Może to schemat ukrytych przejść?
        Tajemnice kolegiaty nigdy nie zostały rzetelnie wyjaśnione. W połowie lat 50-tych prace badawcze przerwano, co było skutkiem zaostrzenia stosunku komunistycznego państwa do Kościoła. W kilka lat później zmarł prof. Koszczyc-Witkiewicz, co uniemożliwiło szczegółową publikację jego odkryć. W 1960-tym roku, miała miejsce wielka powódź, która zalała odkopane podziemia. Dla uzupełnienia trzeba jeszcze dodać, że Michał Walicki nie mógł wziąć udziału w badaniach kolegiaty, bo lata 1949-53 spędził w stalinowskim więzieniu. Wszystko to sprawia wrażenie, jakby tajemnic kolegiaty chroniło jakieś fatum, rzucające historykom kłody pod nogi. Może to diabeł Kuwasa?

        Piękne zdjęcia wnętrza kolegiaty z widocznymi emporami, można znaleźć np. na stronie photo.bikestats.eu.
        Oprócz artykułów zgromadzonych na ZNHP, korzystałem z następujących publikacji:

  1. Michał Walicki: "Kolegiata w Tumie pod Łęczycą". Łódź 1938 r. (wersja internetowa)
  2. Jan Koszczyc-Witkiewicz: "Kolegiata w Tumie pod Łęczycą". "Teka konserwatorska", zeszyt 1, 1952 r.
  3. Andrzej Nadolski: "Prace wykopaliskowe w grodzisku w Tumie k. Łęczycy w latach 1948-49", "Studia Wczesnośredniowieczne", tom 1, 1952 r.
  4. Stanisław Stawicki: "Tumskie refleksje", "Ochrona zabytków", 1999 r., nr 2
  5. Anatol Gupieniec: "Skarb i monety odkryte w grodzisku łęczyckim", "Studia Wczesnośredniowieczne", tom 3, 1955 r.

2008 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Tadeusz Konopko.
2009.09.04