Sebastian Miernicki: "Skarb generała Samsonowa"


        Cóż... zacznę od tego, że w zasadzie przeczytawszy kilka opinii listowiczów na temat twórczości Miernickiego dałem sobie słowo, że nie będę tracił pieniędzy na kupowanie dzieł grafomanów i do tego dzieł opisujących typowe dresiarstwo. Dresiarstwa mamy zbyt wiele na co dzień, żeby jeszcze czytać o nim książki, w dodatku kosztujące wcale niemałe pieniądze.
        Ponieważ jednak miałem okazję książkę tę pożyczyć, pomyślałem, że trafia się okazja, aby - przy odrobinie dobrej woli - zweryfikować moją opinię na temat Miernickiego. W końcu mogło być przecież tak, że opierałem się na zarzutach tendencyjnych, fałszywych, że uprzedziłem się do niego z góry i zupełnie niepotrzebnie. Postanowiłem więc dać mu szansę.
        I z przykrością stwierdzam, że Miernicki tej szansy nie wykorzystał.
        Przyznaję, że początkowo miałem zamiar napisać jakąs bardziej składną recenzję tego „dzieła”, na wzór recenzji Samochodzików Nienackiego, ale szybko zdecydowałem, że zwyczajnie szkoda na to czasu. Idę tu zresztą tropem Miernickiego. Dlaczego ja miałbym poświęcać kilka wieczorów na cyzelowanie całości i jakieś logiczne wiązanie ze sobą poszczególnych zdań tego opracowania, skoro autorowi książki w oczywisty sposób nie chciało się przemyśleć jej treści, a choćby przeczytać jej przynajmniej raz po napisaniu???
        Tytułem wstępu dodam jeszcze tylko, że cała książka stanowi dośc nieudolną próbę oplecenia jakąś akcją treści kilku własnych artykułów, zamieszczonych w "Gazecie Olsztyńskiej", obiektywnie dość nawet ciekawych, traktujacych właśnie o poszukiwaniach skarbu Samsonowa. Sądzę, że gdyby autor ograniczył się właśnie jedynie do zacytowania tychże artykułów i prostego połączenia ich treści w jedną spójną całość, a zrezygnował z rozwijania tak bardzo pogmatwanej akcji - efektem byłby co prawda tylko jeden tom, ale książka jako całość wiele by na tym zyskała. A tak, to po prostu zamiast powieści mamy zrobiony na kolanie brudnopis.
        Cóż... Biorąc do ręki książkę, która na okładce, używając tytułu "Pan Samochodzik i..." powołuje się na piękne wzory, oczekuje się pewnego poziomu, pewnego klimatu, pewnych konwencji. Całkiem podobnie, jak oglądając film o Bondzie, albo czytając komiks o Żbiku. Tymczasem w tej powieści razi przeładowanie jej gangsterami, mafiozami, na których bohaterowie natykają się niemal w co drugiej scenie, wszelkiego rodzaju bronią białą i palną, powtarzające się notorycznie bójki i strzelaniny, choćby miedzy harcerzami (sic!!!), a bandytami, oraz widoczna fascynacja survivalem. To już nie zagadka intelektualna w stylu porucznika Columbo, ale siłowe zmagania godne Rambo (zresztą jedna z postaci nosi właśnie ten pseudonim - to chyba świadczy samo za siebie).
        Tyle, jeśli chodzi o wstęp. Poniżej znajduje się, lekko wyszlifowana, treść moich notatek, jakie robiłem w trakcie lektury:

        Mimo pozytywnego zaskoczenia pierwszymi kartami powieści, gdzie znalazłem i rejs kajakiem przez dziewicze mazurskie lasy, i próbę nawiązania do najlepszych samochodzikowych wzorców przeplatania przygód bohaterów podawanymi mimochodem informacjami historycznymi czy przyrodniczymi - szybko nastąpiło załamanie tej konwencji. Potwierdziły się wszystkie uprzednio mi udzielone ostrzeżenia.
        Akcja nagle, z akapitu na akapit nabrała dzikiego pędu - przy czym jednoznacznie stwierdzam, że nie jest to żadną zaletą. Pęd był tak dziki (nazwałbym go wręcz biegunką), że autor najwyraźniej przestał panować nad rozwijająca się fabułą, wrzucając do niej powstające na gorąco pomyły, zanim miał czas na dokładne ich przemyślenie i choćby pobieżne powiązanie ze sobą parunastu różnych wątków. Mamy tu więc na przestrzeni kilkudziesięciu zdań odnalezienie skrzynki z interesującą zawartością, po którym następują liczne serie z kałasznikowa, pościg niestety nie mający nic wspólnego z tradycjami Samochodzika, epatowanie nowoczesnymi gadżetami, itd., itp. Następuje kompletne pomieszanie materii - Samochodzik, mafia, dokumenty, strzelaniny, skarby. Nasuwa się tu pytanie - po co? Po co było miksować harcerzy i poszukiwanie skarbów z hordami gangsterów, którym do kompletu uzbrojenia brak tylko ciężkiej artylerii? I jaki sens ma scena, w której Tomasz, było nie było siedemdziesięcioletni staruszek, rozwala szybkimi ciosami trzech bandytów?
        Z zażenowaniem czytałem scenę bójki harcerzy, atakujących bez cienia strachu grupę gangsterów posiadających broń maszynową - taka akcja przystałaby raczej komandosom GROM-u, a nie młodzieży w wieku licealnym. Nie sam fakt nawet, ale właśnie owa bezrefleksyjność, brak odniesienia do zagrożenie zdrowia, a przecież także i życia, stanowi o sztuczności tego i innych podobnych opisów, tworzących niestety sporą cześć akcji. Wyraźnie widać, że fascynują autora przemoc i militaria. Nie spodziewałbym się jednak promowania takiej postawy i takich zachowań w książkach dla nastolatków.
        Chybionym pomysłem było dzielenie narracji w kolejnych rozdziałach pomiędzy Tomasza i Dańca. Czasami musiałem się głęboko zastanawiać, dlaczego bohater wygaduje takie bzdury, jakby zapominając o wydarzeniach opisanych kilka stron wcześniej, a dopiero po chwili przychodziła myśl, że jest to przecież nie ten bohater o którym myślę. Równie szybko pogubiłem się w kilkunastu dokumentach o których mowa w książce: jakieś stare listy pozostałe po Niemcach, Rosjanach i Polakach, mapy w równie hurtowych ilościach, które bohaterowie odnajdują niemal pod każdym kamieniem, drzewem, w każdych ruinach i w każdej szufladzie. Zacząłem się za to dziwić, czemu wobec takiej obfitości świadectw pisanych na temat historii skarbu i łatwości dotarcia do nich, tajemnica nie została jeszcze wyjaśniona na przykład przez okolicznych zbieraczy szyszek czy grzybiarzy. Skoro wystarczy bowiem mocniej rozgarnąć ściółkę, aby ukazały się archiwalia...
        Aha - bardzo ważnym jest ustalenie, że każdy napotkany policjant, choćby wiejski posterunkowy, stale nosi przy sobie karabin AK-47, jest to niemal naturalne połączenie, jeśli gdziekolwiek jest mowa o policjancie, to w następnym zdaniu na pewno padnie słowo „kałasznikow”, które jest chyba jednym z ulubionych słów autora. Innym ulubionym zwrotem jest „telefon komórkowy”, ale o tym będzie niżej.

        To koniec jako tako wiązanych zdań. Resztę spostrzeżeń podaję w formie luźnych punktów.

Tom I
  • str. 30 - Jaka była moja rekcja, kiedy czytałem o obsikaniu „komandosa” Dańca przez przechodzącego harcerza? Z początku mściwa satysfakcja :) A potem jednak zawód... Skoro Daniec jest takim prawdziwym twardzielem, to ta przygoda powinna być tylko wstępem - w dalszej kolejności mógłby się trochę potarzać w chlewie, ponurkować w kanałach ściekowych, a może nawet przekąsić tam to i owo. Zwolennicy jego wyczynów byliby zachwyceni. Ci, których jego sposób bycia przyprawia o dreszcze - również...
  • str. 38 - Pośpiech przy pisaniu i wydaniu powieści był tak wielki, że nie było nawet czasu na poprawienie ewidentnych błędów stylistycznych w rodzaju „spotkamy się w domu ciotki Rambo, który powinien chyba już przyjść. Co uchodzi w mowie potocznej, to w książce już niekoniecznie. To sam początek, kiedy zwracałem jeszcze uwagę na ten kaliber - potem przestałem, bo jaki sens opatrywać komentarzem co drugą stronę?
  • str. 118 - „Nie włączałem świateł, lecz uruchomiłem na przedniej szybie noktowizor (...). Bałem się o tak późnej porze jechać bez świateł, ale musiałem.” Daniec chyba miał krótkotrwały spadek formy, bo równe sto stron wcześniej czytamy jego inną złotą myśl: „W szybkiej jeździe trochę przeszkadzały mi moje własne światła, ale nie chciałem przy Marcinie włączać noktowizora.” Na marginesie - ta książka wygląda właśnie, jakby napisana została przy wykorzystaniu noktowizora.
  • str. 119 - „Jechałem już prawie dwieście kilometrów na godzinę.” Nocą, z noktowizorem, po mazurskiej szosie, wąskiej i krętej, obsadzonej drzewami, czy wręcz prowadzącej przez las. Daniec jest chyba niespełna rozumu... jeśli sądzi, że brzmi to wiarygodnie.
  • str. 120 - „Po paru minutach poczułam się senna i to wydało mi się podejrzane. (...) Siłą woli starałam się nie zasnąć.” Zosia to prawdziwy Szpieg z Krainy Deszczowców. Ma niezawodny instynkt i równie niezawodną wolę. Strach, co nawyprawia, gdy podrośnie.
  • str. 124 - „Jego wiek oceniłem na około czterdziestu lat.” Właściwie o takie drobiazgi nie powinienem się już czepiać, poważniejszych okazji mam i tak aż nadto. Ale przypomina mi to wypowiedź z jednego z moich ulubionych filmów: „Oczko mu się ułamało, temu misiu”.
  • str. 126 - „Olbrzym trochę się zmieszał. (...) Przecież są telefony - odpowiedział nieco zmieszany.” Znów przywołując "Misia": „Śpię, bo mi się chce spać. Normalne, nie?” Skoro się zmieszał, to był zmieszany. To chyba normalne. Nienormalne jest, że nie dodał na końcu słowa „komórkowe”.
  • str. 134 - Rzecz się dzieje w ciasnym i niskim tunelu. „Gdy chwyciłem za jedną z  wystających z podłogi cegieł i na nią przeniosłem ciężar ciała, poczułem dotknięcia kilku ostrzy. Natychmiast rozluźniłem uchwyt na cegle i zjechałem metr w dół. W świetle latarki widziałem głownie kilku sztyletów chowających się w podłodze.” Gołym okiem widać, że Paweł reaguje tak szybko, że nawet jego własne myśli doganiają go dopiero po dłuższej chwili. Do wymienionych w cytacie gadżetów dodać trzeba zapadnie, linki odpalające granaty, samozatrzaskujące się drzwi, tajne przejścia... Gdybym nie widział, że to Daniec tak sobie śmiało poczyna - pomyślałbym, że In diana Jonem.
  • str. 136 - Daniec odnalazł w lochach szafę, w której były „materiały organizacyjne komórki partii faszystowskiej w Szczytnie z lat 1926-1945 oraz dokumenty landratury w Szczytnie"” sprzed pierwszej wojny. Niestety, jak uświadamia go Tomasz, oryginały znajdujące się w Niemczech są znane historykom. Dańcowi opadły ręce, widocznie kilkaset starych dokumentów samych w sobie nie przedstawia dla niego żadnej wartości.
  • str. 139 - „Jacek i reszta wartowników zmieniła pozycje z leżących na horyzontalne. Na nasz widok powoli podnosili się z ziemi.” Jeśli dobrze zrozumiałem przedtem leżeli w pozycji wertykalnej? Czego to nie uczą na kursach survivalu... Tylko, żeby się ukryć, trzeba wtedy znaleźć wyjątkowo wysoką trawę.
  • str. 120 - „Znam dwa miejsca z dębami. (...) Jedno jest prawie pewne, że tam coś jest. Drugie jest tuż, tuż.” Jedno jest pewne, że zbytnie skróty myślowe prowadzą donikąd.
  • str. 143 - Zbytnie skróty akcji powodują z kolei zanik emocji podczas czytania. Przykładem może być wyprawa do rezerwatu. „Doszedłem do miejsca, gdzie znajdowała się brzózka i zamarłem. Przed nami był pusty dół. Ktoś przed nami wyjął z niego betonową skrzynię. Ślady na trawie wskazywały, że ciągnął ją w stronę strugi. - Batura był tu przed nami! - krzyknęła przerażona Zosia. Maciek, Gustlik i ja zaczęliśmy śmiać się. Wtórował nam szef. Reszta patrzyła na nas zdziwiona. - Powiedz im - poprosił mnie pan Tomasz. - Wczoraj z chłopcami schowaliśmy do betonowej skrzyni, która ważyła ze sto kilogramów, trochę kamieni - wyjaśniłem. Wszyscy wyobrazili sobie wściekłą minę Batury.” I tyle. Zdania proste. Jak w całej książce. Wieje nudą. „Brak akcji jest”!!! Akcja to nie tylko mordobicie, przydałoby się jakieś umiejętne zbudowania napięcia wokół takiej sceny. Chociaż... przepraszam. U mnie napięcie wywołane zostało poprzez to dziwne zamarcie Dańca. Biedaczek zapomniał widać na chwilę, że sam przygotował taką zmyślną pułapkę na Baturę. Ale na szczęście jego rozum reanimował się bez obcej interwencji.
Tom II
  • str. 5 - „Zrezygnowany myślałem o tłokach w autobusach.” Bardzo ciekawe określenie, które oczywiście samo w sobie jest poprawne, tyle, że Paweł nie ma tu bynajmniej na myśli części składowych silnika. To tak jakby powiedział: „słuchałem muzyk z płyt” albo „kupiłem pięć kilogramów cukrów”. Do Dańca w każdym razie pasuje.
  • str. 18 - O! Jest opis przyrody! Co prawda tylko pięciozdaniowy, ale zawsze to coś. Ale... zaraz, zaraz... zresztą oceńcie sami: „Nad wodą unosiły się małe roje muszek i komarów szykujących się do wieczornej ofensywy. Co chwila z pluskiem wynurzały się pyszczki ryb próbujących uchwycić te latające kolacje.” Co za metafory, wyrafinowane jak... ropa do ciągnika.
  • str. 21 - Tomasz w liście do Dańca napisał: „Przygotuj wszystko, zorganizuj ekipy remontowe, a ministerstwo za wszystko zapłaci. Wierzę, że będziesz rozsądny w wydawaniu pieniędzy.” I już jasne jest, skąd się wziął taki deficyt budżetowy. Skoro zwykły szeregowy urzędniczyna, kierując się wyłącznie rozsądkiem (rozsądny Daniec to w świetle jego popisów oczywista sprzeczność), bez żadnej kontroli decyduje o wydatkach na remont wiejskiego domu kultury... I jeszcze Tomasz podpisał się: Szef! Beznadzieja...
  • str. 22 - Paweł to prawdziwe połączenie Rambo i Superspiderbatmana. Do tego kocha się w tanich efektach. „Wywołując tym zdumienie przechodzących mieszkańców Reszla” z pełnego biegu skacze na oślep z mostu, z wysokości czterech metrów, wprost na zalesione zbocze. Żeby sobie utrudnić - ma plecak ze stelażem. I co można sądzić o rozsądku tego osobnika?
  • str. 23 - Niedoróbka stylistyczna, jakich wiele. Cały czas Daniec relacjonuje zdarzenia z przeszłości: rozkazałem, zawróciliśmy, przeszkadzały, biegłem - i raptem podróż w czasie: wiem, że na drugim końcu ulicy jest obelisk.”
  • str. 24 - Kolejne przegięcie. Po którymś już z kolei, mordobiciu, następującym chyba zawsze przy wprowadzaniu nowych postaci, Olbrzym taranuje w czołowym zderzeniu gangsterskie audi i to przy dość dużej prędkości (słychać było „straszliwy huk”), a następnie pcha go przed swoim dodge'm, ale audi ma najwyraźniej zdolność samoregeneracji, bo jego kierowca najzwyczajniej w świecie naciska gaz i próbuje przepchnąć dodge'a i jechać dalej.
  • str. 26 - Tym razem zacytuję kilka zdań. „Nagle zauważyłem, że dodge mknie ponad sto kilometrów na godzinę. (...) Za nami w oddali pędził na sygnale policyjny polonez. (...) - Policjanci chcą do nas strzelać! - usłyszałem okrzyk Maćka. (...) Widziałem w lusterku, że stróż prawa siedzący obok kierowcy, który z kałasznikowem w ręku wychylał się przez okno, schował się.” Czytając ten ekscytujący fragment miałem napad... śmiechu. Dosłownie, nie mogłem po prostu się powstrzymać przed głośnym rechotem. Do tego, że każdy, ale to każdy policjant ma pod ręką kałasznikowa już się w trakcie lektury przyzwyczaiłem, ale żeby tak od razu zwykły „krawężnik” chciał zmasakrować kilka osób za przekroczenie prędkości - to już jest chyba oznaka jakiejś paranoi. Nie, nie chodzi mi tu o paranoję u tegoż policjanta...
  • str. 26 - Pozostańmy przy tym pościgu, naprawdę warto. „Ujrzałem, że ramiona szlabanów opuszczają się. Olbrzym wcisnął gaz do dechy (...) Pierwsze biało-czerwone ramiona uderzyły o plandekę, te po drugiej stronie torów zamknęły nam drogę. (...) pędziliśmy zamknięci na torach. Olbrzym skręcił w prawo i dodge posłusznie przejechał przez tory. (...) Kolejny ruch kierownicą i już z powrotem byliśmy na asfalcie.” Jaka właściwie mogła być szerokość przejazdu? Kilka metrów? Kilkanaście? Tego fragmentu szkoda nawet komentować. Koleś pędząc setką (czyli prawie trzydzieści metrów na sekundę) najwidoczniej dwukrotnie obrócił samochód w miejscu o dziewięćdziesiąt stopni, omijając zamknięty szlaban.
  • str. 28 - Ten pościg, to zasługuje w pełni na literackiego antynobla. Mamy tu i ostrzelanie samochodu, i policjanta przesiadającego się na dodge'a w pełnym pędzie, a potem przystawiającego Olbrzymowi pistolet do głowy (pewnie się filmów naoglądał...), i Rosjan którzy „celowali w nasz pojazd z ciężkiego karabinu maszynowego ustawionego na wieżyczce.” Autor ma jak widać chorobliwą obsesję na punkcie militariów. A te chłopaki ze Straży Granicznej to jakieś patałachy. Gdyby wiedzieli, kto się do nich właśnie zbliża, to zamiast głupiego ckm-u przyjechaliby czołgiem, ustawili miotacze płomieni, albo przynajmniej wyjęli zza szafy rakiety ziemia-ziemia z głowicami jądrowymi.
  • str. 29 - „W końcu podał nam kawę, którą popijaliśmy czekając, czy nie zadzwonią nasze telefony komórkowe.” No właśnie - znów ulubiony gadżet numer dwa. Telefon komórkowy. Z jakiegoś powodu autor za każdym razem uparcie podkreśla, że nie chodzi mu bynajmniej o stacjonarny, nawet wtedy, gdy z kontekstu wynika, że absolutnie nie wchodzi to w grę, np. kiedy akcja dzieje się w leśnej głuszy. Może w ten sposób zwraca uwagę, że Daniec - mimo wielu oznak debilizmu - ma jednak, oprócz posługiwania się bronią palną, także inne sprawności manualne.
  • str. 51 - Kiedy czegoś uważnie szukasz, to zawsze w końcu znajdziesz. Jest kolejny opis przyrody. I niestety kolejna gafa. „Co chwila drogę przecinał nam jakiś wróbelek próbujący błyskawicznie przelecieć nad drogą. Jaskółki śmigały w zawrotnych piruetach niczym najdoskonalsze myśliwce.”
  • str. 54 - Paweł jest wściekły, bo organizuje muzeum i jeździ po urzędach, zamiast odkopać sobie jakiś skarb, albo ze dwa. Po biegunce z pierwszego tomu, nastąpiło rzeczywiście w tej materii pewne uspokojenie. „- Jutro zaczniemy szukać - obiecałem chłopakom.” Najważniejsze jest dobre planowanie, brak tu tylko podania dokładnej godziny rozpoczęcia poszukiwań, no i przede wszystkim godziny odnalezienia skarbu. Naiwne to...
  • str. 62 - No i proszę. Wystarczyło tylko pomyśleć chwilkę i odnajduje się kolejny ślad prowadzący do skarbu, od tych śladów wprost aż się roi, trzeba tylko się schylić, a czasem wyprostować. A najlepiej po prostu wziąć cokolwiek, co jest w zasięgu ramion. Więc Pawełek przez lupę ogląda grafikę przedstawiającą scenę batalistyczną, szukając szczegółów topograficznych. Wysiłek umysłowy jest tak wielki, że kolejne jego etapy są ze sobą sprzeczne. „Wiedziałem, że artysta (...) mógł dowolnie dobrać tło, stworzyć je nie opierając się na opisie konkretnego miejsca. Widziałem resztki niewysokiej budowli, z całą pewnością nie okrągłej. Na dalszym planie dojrzałem przez szkło powiększające zabudowania jakiejś wioski. - To już coś - westchnąłem z zadowoleniem.” Co go tak zadowoliło, skoro to nie była fotografia, lecz fantazja malarza? A z drugiej strony dlaczego zadowolił się tylko lupą? Przecież po obejrzeniu tej grafiki przez mikroskop dałoby się odczytać numery na budynkach, a może tabliczkę z nazwą miejscowości? Zagadka zostałaby rozwiązana w następnym akapicie. No i następne zdanie bije wszystko: „postanowiłem wziąć się nazajutrz ostro do szukania skarbu.” Co za... cymbał.
  • str. 64 - „- Spoko, kolo! - Kurzawa kopnął mnie w brzuch.” Dodam, że Daniec leżał już na podłodze ogłuszony ciosem w twarz. Ale chyba jest to dość normalne zachowanie podczas spotkań dwóch dresiarzy, więc w stronę etyczną tej scenki nie będę się zagłębiał. Miernickiemu myli się też Samochodzik ze "Skiroławkami": „Byli jak jeden zapatrzeni tam, gdzie w połowie długości ud Joli kończyła się jej koszulka nocna.” Zresztą nie pierwszy raz uda Joli stanowią główny punkt jakiejś sceny. Ciekawe co na to pan Freud? Kurzawa jest tym widokiem tak zafascynowany, że chce odstąpić Tonikowi swoją dziewczynę za pół litra. Ta czuje się chyba odrobinę niedoszacowana, bo protestuje. Przy okazji Paweł okazuje się jasnowidzem. Dziewczyna przypomina mu bohaterkę "Lalki" Prusa, a tu masz... Kurzawa, który na pewno nie czytał nic oprócz tabel ligowych, rzeczywiście mówi o niej: „Lalka”.
  • str. 65 - Dochodzi do niewinnej bójki na noże sprężynowe i kije do baseballa. Aby jednak nie dopuścić do siniaków i skaleczeń Gustllik wkracza do akcji z karabinem maszynowym MG-42 w rękach. „Jeśli strzeliłby, jatka w korytarzu byłaby straszliwa. (...) W jego silnych dłoniach jedenastokilogramowy karabin spoczywał jak maleńkie dziecko. Niezwykle liryczny opis. Chwilę później drugi z harcerzy wyprowadza czterech dresiarzy, trzymając ich na muszce schmeissera. Na szczęście harcerze byli rozsądnymi chłopakami, bo okazuje się, że broń nie nadawała się do użytku.
  • str. 66 - Co byłoby z ich rozsądkiem, gdyby banda oprócz sprężynowców miała też kałasze? Właściwie powinna mieć, przecież każdy szanujący się przestępca w tej książce ma co najmniej jednego kałasza. Ale nie. Chyba zapomnieli zabrać z samochodu. Po obszukaniu okazuje się, że mieli tylko „kije, noże i kastety. Jeden miał pieprz w aerozolu, a Kurzawa nawet pistolet gazowy. (...) Na koniec Maciek podał mi ich legitymacje szkolne, dowody osobiste i prawa jazdy.” Nie są to więc jeszcze zawodowi bandyci, a tylko zgrana paczka szkolnych przyjaciół. Legitymacje zabrali zapewne, aby mieć zniżkę w komunikacji miejskiej, w razie wysadzenia w powietrze ich „fury” - co się przecież zdarza nagminnie, kiedy młodzież samodzielnie spędza wakacje w popularnych kurortach.
  • str. 88 - „Po dwóch godzinach w miarę spokojnej jady, przerywanej od czasu do czasy wybrykami na jezdni moich rodaków z Warszawy, szczęśliwie dojechałem do Olsztynka.” Mnie na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak skonstruowane zdanie opisuje wybryki, jakie Tomasz wyczyniał na jezdni należącej do jego rodaków. Może i się czepiam, ale czytając powieść tak miałką w treści, chciałbym, aby przynajmniej styl był coś wart.
  • str. 97 - Milioner wynajął sobie żołnierzy Specnazu jako ochroniarzy. W tym momencie poczułem się przygnieciony. Po lekturze "Akwarium" Suworowa myślę, że Daniec poradziwszy sobie z rosyjskimi komandosami, to będzie miał zapewnione miejsce w panteonie narodowych bohaterów, obok Hansa Klossa i czterech pancernych, o psie nie wspominając.
  • str. 103 - Narastający bezsens i porażający chaos. Kurzawa (...) poczuł się jak ważny cyngiel mafii i wystrzelał niepotrzebnie trzy magazynki w pościgu za Dańcem i Olbrzymem. Oczywiście - z kałasznikowa. Niezbyt to rozsądne ze strony owego Kurzawy. Przecież mógł kogoś zranić, a nawet zabić. I na pewno nie zastanowił się, że miałby potem obniżony stopień ze sprawowania, a może nawet zostałby zawieszony w prawach ucznia. I musiałby oddać legitymację szkolną...
  • str. 108 - Autor zaczął nagle dbać, aby czytelnik nie poczuł się znudzony powtarzalnością pewnych elementów. W kolejnej strzelaninie, oprócz spowszedniałych juz w międzyczasie kałasznikowów, gangsterzy używają celowników laserowych, Olbrzym w rewanżu obrzuca ich granatami, a Daniec podpala jednego przy pomocy rakiety sygnałowej. Pamiętam, jak Tomasz"Templariuszach" ostrzegał Tella, że strzelając z rakietnicy do człowieka można go straszliwie poparzyć. Ale... po co ja tu właściwie przywołuje przykład z Nienackiego? To wszystko jest odległe o całe lata świetlne.
  • str. 112 - „Chwyciłem telefon komórkowy i wystukałem numer Olbrzyma.” A jednak Daniec nie do końca opanował posługiwanie się zdobyczami nowoczesnej techniki, na przykład nie potrafi zapisać numeru najbliższego przyjaciela w pamięci telefonu (komórkowego, oczywiście).
  • str. 116 - Miernicki stara się szczegółowo opisać zagadkowe pudełeczko kryjące jakąś tajemnicę, ale tylko gmatwa. Mimo kilkakrotnych prób nie pojąłem, jaką pułapkę kryje w sobie to pudełeczko i dlaczego tak się z nim wszyscy cackają.
  • str. 131 - Pyszny fragmencik, pozwólcie, że zacytuję w całości. „Leżeliśmy w trawie wdychając zapach intensywnie fioletowego irysu syberyjskiego. Gdzieś pomiędzy liśćmi przemykała maleńka mysz polna. Cicho chrobotały jej pazurki na kawałkach kory. Po białych kwiatach pajęcznicy gałęzistej wędrowała mrówka. Celem jej wyprawy były długie, wystające z kwiatu pręciki z żółtymi główkami. Pliszka żółta sfrunęła z drzewa, aby porwać do swojego gniazda jakiegoś owada. Nad nami cicho tokował szpak. W tej scenerii bulgotała pita przez nas woda, na zębach skrzypiała skórka kiełbasy, a kruszyny chleba opadały na zeschłe liście traw.” Sugestywne na tyle, że mimo „tak pięknych okoliczności przyrody” i we mnie aż zaskrzypiało, a w chwilkę później zabulgotało. Litościwie lepiej przemilczę, co dokładnie myślę o poziomie tych g(r)afomańskich (p)opisów.
  • str. 139 - Wysłałem wiadomość tekstową na numer telefonu komórkowego pana Tomasza.” Normalny człowiek powiedziałby „Wysłałem esemes panu Tomaszowi”. Ale Daniec nie jest normalny, co przecież zostało już dowiedzione.
  • str. 145 - Jak zwykle wszystkie służby mundurowe tylko czekają na sygnał od Pawła o konieczności włączenia się do akcji. Wystarczył jeden telefon (z telefonu komórkowego) i może pięć minut czasu, żeby antyterroryści zorganizowali zasadzkę na trasie ucieczki Rosjan, uniemożliwiając im przy okazji ostrzelanie jeepa z karabinów maszynowych znanej marki.
  • str. 150 - Na zakończenie dowiadujemy się, że odnalezienie skarbu było pomyłką. Olbrzym przez cały czas wiedział, że przed laty ktoś odkopał skarb właśnie tam, gdzie Paweł podejrzewał jego ukrycie. Nie powiedział jednak o tym nikomu, aby nie psuć przyjaciołom zabawy. Wyłącznie dzięki tej niewiedzy Daniec zdecydował się szukać i o dziwo! jego poszukiwania nawet zakończyły się sukcesem. Innymi słowy, odkopali coś w miejscu, które na dobrą sprawę już na wstępie powinno zostać skreślone z listy podejrzanych, jako dawno wyszabrowane. Albo ja czegoś nie rozumiem, albo Miernicki wspiął się na taki poziom komplikacji intrygi, że nawet dla niego stała się ona zagadką niemożliwą do rozwiązania.

2005 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Piotrek Szymczak.
2005.12.27