VIII Zlot NienackoFanów - Jerzwałd 2010


Absolutne posłuszeństwo

        Raz do roku w Jerzwałdzie nie jest może tak ciekawie, jak raz do roku w Skiroławkach, bo krócej, ale... nie bez emocji. Tegoroczny zlot fanów twórczości Zbigniewa Nienackiego odbywa się pod hasłem „absolutne posłuszeństwo”. Dlaczego? To przysięga, jaką złożyło trzech harcerzy, których zabrał ze sobą na wakacje pan Samochodzik w serialu "Samochodzik i templariusze" nakręconym 40 lat temu przez Huberta Drapellę. Scenariusz do serialu napisał sam Nienacki. Ponieważ drugim kierownikiem produkcji była jego żona, więc odwiedził raz plan filmowy.
        Wiemy o tym z ust... samych harcerzy. W tym roku bowiem na nasz zjazd (dzięki zawziętości Alexa) udało się ściągnąć wszystkich trzech, a nie było to proste, bo nie wszyscy mieszkają w Polsce. I tak na spotkanie przybyli: "Długi Ozór", czyli Tomasz Samosionek; "Doktorek", czyli Stefan Niemierowski (z Belgii) oraz "Sokole Oko", czyli Roman Mosior (z Niemiec).
        Czego dowiedzieliśmy się? Przede wszystkim tego, jak dostali się do serialu. Wszyscy przechodzili zdjęcia próbne, które dziś nazywa się castingiem. Zdjęcia odbywały się w Łodzi i do końca nie było wiadomo, kto zagra Pana Samochodzika. Mówiło się o Janie Machulskim, który przecież grał pana Tomasza w "Wyspie złoczyńców" Stanisława Jędryki. Chłopcy podczas tych zdjęć próbnych ćwiczyli z różnymi "Panami Samochodzikami". Zdjęcia do filmu trwały trzy miesiące, w czasie których chłopcy grali, ale też bawili się i... na planie filmowym chodzili do szkoły. Mieli dwóch nauczycieli, z którymi przerabiali cały szkolny materiał. Dla nich dzień zdjęciowy zgodnie z przepisami mógł trwać tylko osiem godzin. Mieszkali w Radzyniu Chełmińskim na prywatnych kwaterach. Na planie towarzyszyła im opieka. Stefanowi mama na zmianę z tatą, Romkowi mama, a Tomkowi babcia. W czasie słynnej sceny, gdy wehikuł zaczął tonąć, obie mamy zemdlały. Trzeźwość umysłu zachowała tylko babcia, która myślała, że to część scenariusza. Zemdlała później, gdy uratowany z opresji Tomek machał do niej z kajaka krzycząc: „Ahoj babcia!”, bo jak nam tłumaczył po latach: „Na wodzie zawsze krzyczy się Ahoj!”. A babcia dopiero wtedy dowiedziała się, że nieumiejący pływać wnuczek był o włos od śmierci.
        Przyznali się, że wzbudzali sensację wśród miejscowych dziewczyn, które gromadnie przychodziły do nich na plan, jako do „słynnych filmowców”. Przyznali się też do palenia papierosów w krzakach w chwilach wolnych od pracy na planie.
Stefan Niemierowski (Doktorek), Stanisław Mikulski (Pan Samochodzik), Roman Mosior (Sokole Oko) i Tomasz Samosionek (Długi Ozór)         W połowie spotkania zawitał do „swoich chłopców” ich dawny opiekun i "Pan Samochodzik", czyli... Stanisław Mikulski. Niestety rozpoznał tylko "Długiego ozora". Pozostałych chłopców pomylił, co zwaliła na fakt, że 40 lat temu "Doktorek", czyli Stefan nie miał wąsów. "Długi ozór", czyli Tomek zauważył, że... 15 lat temu spotkał pana Stanisława, powiedzieli sobie „dzień dobry”, ale Tomek nie został rozpoznany.
        Cała czwórka znów wspominała zatonięcie wehikułu i fakt, że został wyciągnięty z mulistego dna dopiero po kilku dniach. Stefan przypomniał, że zatoniecie było zresztą wypowiedzianym niechcący niezbyt pobożnym życzeniem Michała Szewczyka, który dzień przed ostatnim klapsem na planie filmowym miał urodziny lub imieniny. Po którymś tam toaście powiedział: „Jedźcie i się potopcie”. Nie myśląc, że wypowiada to w złą godzinę. Ale może wehikuł zatonął, bo chłopcy obiecali absolutne posłuszeństwo? Wprawdzie panu Samochodzikowi, ale... on, gdy padło to pobożne życzenie - nie zaprotestował!
        Dziś wraz ze Stefanem i Romkiem (Tomek nie może) jedziemy do Okonina i Radzynia Chełmińskiego. Mają nam pokazać miejsca, w których mieszkali, bawili się i spędzali czas wtedy, gdy 40 lat temu grali w najlepszej ekranizacji książki o Panu Samochodziku.

        Powyższy tekst pochodzi z blogu Małgosi: http://piekarska.blog.onet.pl/Absolutne-posluszenstwo,2,ID408562559,DA2010-06-20,n.

Całusy w czoło, kawa i zatrzaśnięte drzwi, czyli uśmiech Nienackiego

        W drugim dniu zlotu fanów twórczości Zbigniewa Nienackiego postanowiliśmy wraz ze starszymi dziś o prawie 40 lat odtwórcami ról harcerzy w kultowym serialu "Samochodzik i Templariusze" odwiedzić miejsca związane z planem filmowym. Zaczęliśmy od... Okonina, czyli filmowego Kortumowa. Wraz z nami pojechali Stefan Niemierowski (w filmie "Doktorek") oraz Roman Mosior (w filmie "Sokole Oko"). Okonin przywitał nas słońcem. Kościół wprawdzie był zamknięty, ale mogliśmy zajrzeć do wnętrza przez kratę i wysłuchać opowieści o tym, że chrzcielnica, której podstawa się przesuwała była zrobiona z gipsu. Wejście do podziemia zrobiono w hali filmowej w Łodzi. Zaś za samą komnatę, w której z głodu i pragnienia umarł chłop, przez co w kościele słychać było jęki duszy potępionej, służyła jedna z piwnicznych sal zamku w Radzyniu Chełmińskim. "Doktorek" i "Sokole Oko" wspominali kręcenie sceny, w której Stanisław Milski, grający kościelnego macał się po kieszeniach, a grająca gospodynię księdza Irena Skwierczyńska utyskiwała, że też musi się zawsze trafić kościelny pijak. I wtedy Milski wyciągał z kieszeni buteleczkę.
        Obaj panowie wspominali, że urodzony jeszcze w XIX wieku Stanisław Milski bardzo pomagał im na planie.
Stefan Niemierowski (Doktorek), Roman Mosior (Sokole Oko) i Tomasz Samosionek (Długi Ozór)         W odległym zaledwie o kilka kilometrów Radzyniu Chełmińskim spotkaliśmy... Tomka Samosionka (w filmie "Długi Ozór"), który pokazywał zamek rodzinie. Cała trójka wzbudziła wśród siedzących w restauracji osób niemałą sensację, bo film "Samochodzik i templariusze" był jedyną produkcją filmową, która powstawała w tym miasteczku i mieszkańcy do dziś wspominają lato 1971 roku. 40 lat temu ekipa filmowa spędziła tu prawie trzy miesiące, a radzynianie mieli ogromną frajdę i... zarobek. Umiejscowiona na wprost zamku restauracja pełniła wówczas wiele funkcji. Tu były garderoby, charakteryzatornie i podręczna montażownia. Tomek, czyli "Długi Ozór" niestety musiał jechać, ale... reszta nas - w tym "Doktorek" i "Sokole Oko" - zostaliśmy na miejscu na obiad, umilając czas oglądaniem fotografii z planu filmowego, których całe pudełko przywiózł ze sobą Romek. Wiele z tych fotografii pokazywało życie chłopców poza planem. Zgodnie z przepisami pracowali bowiem tylko 8 godzin dziennie, a resztę mieli spędzać ucząc się i odpoczywając. Na zdjęciach sporo było ich rówieśników, którzy gromadnie przychodzili na plan filmowy. Usłyszeliśmy opowieści o wspólnie rozgrywanych meczach piłki nożnej, a także o tym, że tu mieli swoje sympatie, który przybiegały na plan. Na prezentowanych nam zdjęciach uśmiechały się wesołe jedenasto-, a może dwunastoletnie dziewczynki. Zarówno Romek, jak i Stefan byli ciekawi jak wygląda dziś dom, w którym wtedy mieszkali, a także... jak wyglądają dziewczyny, z którymi przyrzekali sobie dozgonną miłość.
        Siedzieliśmy właśnie w restauracji, gdy próbowali przypomnieć sobie ich nazwiska. Wtedy nadszedł pan, który właśnie wydawał za mąż córkę. Okazało się, że wtedy mieszkał w Radzyniu, miał 21 lat i... znał osoby ze zdjęć. Podał nam kilka adresów. Romek musiał niestety jechać do Wrocławia do mamy, której miał przekazać pozdrowienia od pozostałych „harcerzy”. Przecież znała ich wszystkich. Wraz z nimi spędziła wtedy w Radzyniu trzy miesiące. Z dawnej ekipy aktorskiej na placu boju w Radzyniu został więc już tylko Stefan Niemierowski (czyli "Doktorek"). To on postanowił, jako delegat filmu "Samochodzik i Templariusze" na Radzyń Chełmiński pokazać nam miejsca związane z filmem i odwiedzić znajomych sprzed 40 lat. Ruszyliśmy za nim, jako dokumentaliści.
Stefan Niemierowski (Doktorek) pierwszy raz od 40 lat na wieży zamku w Radzyniu Chełmińskim         Najpierw poszliśmy na zamek. Od razu wyszło na jaw, że znaki templariuszy, które namalowane zostały dla potrzeb filmu i do dziś widnieją na murach Stefan zapamiętał, ale... był przekonany, że tkwiły na zupełnie innej ścianie. Pokazał nam też miejsce, w którym 40 lat temu wszyscy chłopcy poznali swoje radzyńskie sympatie. Po wejściu na wieżę stwierdził, że Radzyń, gdy patrzy się na niego z góry, niewiele się zmienił. Owszem, wyrosło parę domów, ale zdaniem Stefana to cały czas to samo miasteczko. Z boiskiem piłkarskim na podzamczu i restauracją z tyłu tuż przy głównej szosie.
        Czterdzieści lat temu najmłodsi aktorzy wraz z rodzicami mieszkali na ulicy Sady. Jedziemy tam kilkoma samochodami. Dom, w którym kwaterowali zmienił się od tamtej pory. Przede wszystkim ma nowego właściciela i... przestał być parterowym domkiem. Ulica też się trochę zmieniła. W sklepie spożywczym zasięgamy języka i poznawszy dokładny adres... idziemy odwiedzić pierwszą sympatię - Gabrysię. Stefan z bijącym sercem staje przed drzwiami. Otwiera mu młoda dziewczyna, która wygląda na córkę. Stefan pyta o mamę i... po chwili staje przed nim Gabrysia. Starsza o 40 lat, zaskoczona nagłym pojawieniem się Stefana mówi, że nie jest przygotowana, że trzeba się zapowiadać, umówić i tak dalej. Stefan przeprasza, żegna się, wychodzi i stwierdza, że czar prysł. Łatwo Gabrysi (dziś pani Gabrieli) mówić o umawianiu się. Przecież jeszcze godzinę temu nikt z chłopców nie pamiętał jej nazwiska. Jak więc mieszkający na stałe w Belgii Stefan miał się umawiać i zapowiadać? Pisać list adresując "Gabrysia z Radzynia", wiek około 50 lat? Nikt z nas jednak nie ma do pani Gabrysi pretensji. Zdajemy sobie sprawę, że nagłe pojawienie się obcego faceta i powoływanie na znajomość z dzieciństwa może wywołać szok. Jednak wszystkich nas to oczywiście bardzo śmieszy.
        Idziemy towarzyszyć Stefanowi w poszukiwaniu Krysi i... trafiamy na ostatnie piętro bloku na sąsiednim podwórku. Otwiera nam ubrana w biały szlafrok pani z wesołymi ognikami w oczach. Jest zaskoczona nie mniej niż pani Gabriela, ale... mówi rzeczowo:
        - Przyjdźcie na kawę za pół godziny tylko się ogarnę.
        Tłumaczymy, że nas sporo, ale pani Krysia jest niczym niezrażona. Mówi, że naczyń ci u niej dostatek. Te pół godziny wykorzystujemy na wizytę na cmentarzu, gdzie kręcona była scena z okupem. Grób z aniołkami stoi tak, jak na filmie. Przy okazji znów wychodzi na jaw jakie figle płata pamięć ludzka. Stefan cmentarz zapamiętał zupełnie inaczej niż w rzeczywistości to wygląda, ale cóż... podobnie było z zamkiem i znakami templariuszy.
        Mamy jeszcze chwilę, więc trafiamy do domu, gdzie mieszka pan, który 40 lat temu uczył chłopców. Zgodnie z przepisami grająca w filmie młodzież nie mogła „zarywać” szkoły i tak Stefan, Romek i Tomek uczęszczali do szkoły, a ich nauczycielem był pan Ziemowit. Niestety nie otwiera drzwi, nie reaguje na wołania i ignoruje nawet prośby sąsiadów, których wzywamy na pomoc. Pół godziny minęło, więc wracamy do pani Krysi. Próba kupna kwiatów spełza na niczym. Nie możemy znaleźć kwiaciarni, więc wpadam na pomysł kupna bombonierki. Stefan wybiera wiśnie w czekoladzie w pudle z różą i... wędrujemy na ostatnie piętro. W malutkim jednopokojowym mieszkanku lądujemy w kilkanaście osób. Pani Krysia dzielnie stawia czoła takiej hordzie gości. Przyniesiony z kuchni stół powoli zapełnia się filiżankami z kawą i herbatą i... zaczynają się wspominki. Urodziny Tomka, podczas których zrobione były zdjęcia. Babcia Tomka, która najwyraźniej musiała być nietuzinkową osobą, bo jak wspominają wszyscy raz została wyproszona z planu przez reżysera - tak przeszkadzała w nagraniu.
        - Jakie papierosy paliliśmy? - pyta Stefan.
        - Chyba „płaskie” - odpowiada Krysia.
        - Mama Romka takie paliła.
        - Bo to chyba jej podkradaliście.
        I tak od wspomnień przez rozmowy, co u kogo, przechodzimy do... pożegnania, bo wszystko co dobre i miłe musi się niestety skończyć. Krysia podpowiada nam, jak dotrzeć do pana Ziemowita. Mówi w której wsi mieszka jego córka. Jej mąż jest tam sołtysem. W kilka samochodów ruszamy w drogę i po kilku minutach stajemy przed wielkim murowanym domem. Na miejscu dowiadujemy się, że pan Ziemowit jest po wylewie i obcych nie wpuszcza. Córka z wnuczką śmieją się z nas i obiecują zaanonsować tacie i dziadkowi w jednej osobie nasze przybycie. Za kilka minut pan Ziemowit ma specjalnie dla Stefana wyjść przed blok. Gdy podjeżdżamy na miejsce już na nas czeka. Starszy, wysoki i szczupły, siwy pan z laską całuje nas WSZYSTKICH w czoła, bo jak mówi to gest przyjaźni i powitania, jakiego nauczyła go mama. Jest niezwykle wzruszony. Prosi tylko o niepublikowanie nigdzie zdjęć. Pamięta wszystkich trzech grających w serialu chłopców, ich nazwiska i towarzyszących im opiekunów. Przez chwilę rozmawia o czymś tylko ze Stefanem, który wspomina jego wiedzę o Radzyniu, herbarz, z którego czerpał informacje o pochodzeniu swojej rodziny. To niesamowita scena. Niestety jest już późno i musimy się żegnać. Czas wracać do domów.
Stefan Niemierowski (Doktorek), Roman Mosior (Sokole Oko) i Tomasz Samosionek (Długi Ozór) w 1971 roku         Wraz z moim synem zabieramy Stefana do naszego auta i wieziemy do Łodzi. To rodzinne miasto nie tylko Stefana, ale i... Nienackiego. Po drodze rozmawiamy między innymi o tym, co dziś było normalne, a co nie? Co było absurdalne? I dochodzimy do wniosku, że paradoksalnie normalne było zachowanie Gabrysi, a absurdalne Krysi. Normalne, że Gabrysia nie wpuściła bandy ludzi do domu, a nienormalne, że Krysia wpuściła, ale tak jesteśmy jej wdzięczni za tę absurdalną nienormalność i cudowne popołudnie. No i pewni jesteśmy, że teraz to i Gabrysia żałuje, że nie otworzyła szerzej swoich drzwi. Na pewno wraz z Krysią spotkały się w sklepie. Teraz już wie, że to była niewinna wizyta po latach. Wizyta wspomnieniowa delegata z filmu "Samochodzik i templariusze" na Radzyń Chełmiński, któremu towarzyszyła całkiem pokaźna banda fanów twórczości Zbigniewa Nienackiego. Sam pisarz pewnie gdzieś tam z zaświatów uśmiechał się do nas wszystkich. W końcu wiemy, że miał ogromne poczucie humoru. A może to wszystko to był jego figiel?

        Powyższy tekst pochodzi z blogu Małgosi: http://piekarska.blog.onet.pl/Calusy-w-czolo-kawa-i-zatrzasn,2,ID408698172,DA2010-06-21,n.


Zlot według Michała

        Do zlotu przygotowywałem się przez cały rok. Nie mam na myśli codziennego zbierania informacji o aktorach, ale mając w perspektywie takie atrakcje nastrajałem się psychicznie na podjęcie tego wyzwania.
        Wyjechałem w czwartkowe południe, na wieczór byliśmy umówieni z naczelnikiem poczty w Jerzwałdzie. Był on kimś w rodzaju powiernika Nienackiego, który wybierając się do wsi odwiedzał pocztę, gdzie spędzał godzinę czy dwie. Panowie niejednokrotnie gawędzili opowiadając sobie życiowe historie. Podpytywaliśmy się o Autora, o to jaki był i jak układały się ich relacje. Dowiedzieliśmy się, że był człowiekiem zasadniczym, który odnalazł tu swoje miejsce w życiu, zaczął pracować tak jak chciał i jak było mu wygodnie. Wyjazd z Łodzi odciął go od dotychczasowego kontaktu ze znajomymi i współpracownikami, z czego wydawał się zadowolony. Wysłuchaliśmy kilku anegdot, na przykład o studni którą wykopywali robotnicy. Praca im nie szła, w końcu Nienacki posunął się do gróźb. Studnia została ukończona, ale na odchodne robotnicy w zemście nasikali swojemu pracodawcy do świeżo wykopanego ujęcia wody. Usłyszeliśmy też o rowerze dla córki naczelnika, do którego Nienacki dołożył pieniądze. I znów potwierdzenie jego zasadniczości - jakiś czas później przyszedł sprawdzić czy prezent kupiono. Takimi oraz innymi tego typu opowieściami uraczyli nas gospodarze. W trakcie przemiłego grilla pojawił się Mirek Mastalerz wraz z kompanem. Posiedzieli z nami opowiadając trochę jerzwałdzkich historii.
        Wieczorem pożegnaliśmy się i udaliśmy na zakupy. Niestety zarówno w Jerzwałdzie jak i Siemianach wszystkie sklepy były już zamknięte, więc skończyło się na wizycie w Iławie. Wróciliśmy po 23.00 i przy piwie na werandzie podsumowaliśmy właśnie zakończony dzień.
        Jeszcze w domu wpadłem na pomysł: skoro na piątek nie ma zaplanowanych żadnych spotkań ani innych atrakcji, wykorzystam czas i pojadę na mały wędkarski wypad na dorsza bałtyckiego do Gdańska. Nie mówię o smażalni, lecz o osobistym polowaniu na tą wspaniałą i smaczną rybę. Niestety, mimo wymarzonej pogody rejs, oprócz opalenizny, nie przyniósł wyników. Ryby nie chciały współpracować mimo wysiłków szypra, który jak szalony pływał od jednego łowiska do kolejnego.
        Kiedy zmęczony wróciłem do Jerzwałdu, w kuchni letniej zebrała się już pokaźna gromadka zlotowiczów układających plany na następny dzień. Sprawy organizacyjne pochłonęły nas całkowicie, musieliśmy wybrać ochotników do przywiezienia gości, zrobienia zakupów, przygotowania miejsca spotkania. W tle dzięki włączonemu projektorowi mieliśmy możliwość obejrzeć fragmenty filmów, w których brali udział nasi mali aktorzy. Kolega Maciej przygotował nalepki zlotowe, którymi podzielił się ze wszystkimi zainteresowanymi. Złapałem dwie sztuki i pognałem oznaczyć swój wehikuł. Do dzisiaj jedna pozostaje na swoim miejscu, druga trafiła na lodówkę. Piątkowy wieczór każdy kontynuował według własnego uznania, niektórzy postanowili udać się na spoczynek, jako że następny dzień zapowiadał się pełen wrażeń, wytrwalsi siedzieli do północy.
        Sobota - ten dzień. Rano część zlotowiczów w kilkuosobowych grupach pojechała w miejsca takie jak Szymbark i Kamieniec, które znała z relacji z poprzednich zlotów. Godzinę przed zaplanowanym spotkaniem zaczęliśmy zastawiać stoły słodkimi przekąskami i napojami. Zdziwiła mnie mizerna frekwencja, wszyscy postanowili zjawić się na ostatnią chwilę. Wreszcie zjawili się nasi Goście, którzy musieli się przedstawić, bo chyba tylko "Perełka" był rozpoznawalny. „Chłopcy” zasiedli pośrodku, otoczeni wianuszkiem słuchaczy.
        W trakcie spotkania zauważyłem, że w takiej samej kolejności widnieją na odbitce kadru z filmu pokolorowanego przez Joannę. Opowiedzieli o swoich losach, o tym jaki wpływ miał ten i inne filmy na ich późniejsze życie. Okazało się, że tylko Tomasz Samosionek mieszka w Polsce, pozostał w Łodzi i na stałe związał się z produkcją filmową. Roman Mosior osiadł w Niemczech i zajmuje się prywatnym biznesem, natomiast Stefan Niemierowski musiał wyemigrować do Belgii i tam pozostaje związany z pracą sceniczną, lecz od strony reżyserskiej. Wracając do serialu opowiedzieli o tym jak zostali wybrani do roli i jak się do niej przygotowywali. Wtedy nie było jeszcze wiadomo kto zagra główną rolę, przeprowadzano próby biorąc pod uwagę wcześniejszego Pana Samochodzika czyli Machulskiego i innych aktorów. Na ręce Mariusza Szylaka przekazali fotosy z planu filmowego.
        W czasie spotkania udało się zaimprowizować niezapowiedziane wejście naszego zeszłorocznego bohatera, czyli Stanisława Mikulskiego.
        Nasi harcerze byli tym faktem bardzo zaskoczeni, im także udzieliły się emocje jakich doświadczaliśmy podczas pierwszego spotkania z filmowym Panem Samochodzikiem. Zaczęło się wzajemne wypytywanie, co kto robił, czym się zajmuje, takie prywatne wspominki po 40 zgoła latach, bo tyle się panowie tak naprawdę nie widzieli.
        Przyszedł czas na pytania publiczności. Dotyczyły one prywatnego stosunku do prozy Zbigniewa Nienackiego, wspomnień związanych z kręceniem filmu i zajęciami w czasie wolnym. Chłopcy opowiedzieli o podrywaniu przychodzących na plan dziewczyn i podpalaniu w krzakach papierosów podbieranych jednej z mam. Ja zadałem pytania w imieniu mojej małej córeczki, która niestety tym razem nie mogła przyjechać ze mną na zlot. Wielokrotnie oglądając film ciekawiła się, czy mrówki które podrzucił im do butów Michał były czerwone czy czarne - okazało się ze czarne i były wabione na cukier. Kolejne pytanie dotyczyło niesamowitej przygody, która się wydarzyła podczas kręcenia scen na jeziorze - czy w jakikolwiek sposób odczuli skutki wpadnięcia do wody po zatonięciu wehikułu? Okazało się, że nikt nie miał nawet kataru i wszystko zakończyło się bezboleśnie. Ostatnie pytanie, które zadałem w imieniu córci brzmiało: czy nasi filmowi harcerze naprawdę byli harcerzami? Dowiedzieliśmy się, że tylko Stefan i Roman, a ten ostatni nawet o rok wcześniej niż było to normalnie możliwe, czyli od piątej klasy szkoły podstawowej.
        Udało mi się także zadać pytanie o kolor kostiumu Karen czyli Ewy Szykulskiej. Metodą burzy mózgów panowie doszli do wniosku, że „musiał być żółty”, wykluczono zdecydowanie kolor biały jako niefotogeniczny. W ten sposób wyjaśniła się nurtująca nas od roku kwestia, która nie dawała spać Irkowi. On sam nie mógł się pojawić na tegorocznym zlocie, ale przekazał nam materiały dotyczące filmowego samochodu amfibii.
        Po pytaniach nastąpiła chwila dla łowców autografów.
        Prawie każdy miał z zanadrzu jakieś filmowe pamiątki, filmy dvd, zdjęcia, pojawiły się też książki "Pan Samochodzik i templariusze". Nasi goście musieli się mocno natrudzić aby podpisać taką ilość gadgetów. Po tej części zapragnęliśmy zrobić wspólne pamiątkowe zdjęcie. Zeszliśmy z werandy i na małej skarpie otoczyliśmy wianuszkiem naszych aktorów.
        Sesja dla wszystkich paparazzi zakończyła oficjalną część spotkania z tajemnicami templariuszy.
        Niestety Pan Mikulski musiał już nas opuścić.
        Reszta ekipy składająca się z harcerzy i zlotowiczów rozpaliła ognisko. Nie wiem czy tradycyjnie jedną zapałką, lecz płomień był w sam raz do pieczenia kiełbasek. Były także wspólne śpiewy. Apolinary zaśpiewał chwytającą za serce balladę zatytułowaną "Zbigniewowi Nienackiemu".
        Stefan Niemirowski również dobrze czuł się z gitarą.
        Dał popis swojego wokalu i niekończącej się ilości zwrotek frywolnej piosenki w języku rosyjskim. Tomasz Samosionek musiał nas niestety opuścić w połowie wieczoru. Pozostali goście bawili się niemal do świtu.
        W niedzielę po śniadaniu harcerze z częścią zlotowiczów wyruszyli do Okonina, czyli filmowego Kortumowa. Kolejnym punktem programu miało być zwiedzanie zamku w Radzyniu Chełmińskim. Ja, będąc w tym czasie w Jerzwałdzie, spotkałem się z Markiem. Niestety nasze późne udanie się na spoczynek skończyło się brakiem możliwości połączenia się natychmiast z główną ekipą. Kiedy to się wreszcie udało, zobaczyliśmy, że na placu boju pozostał jedynie Stefan Niemirowski, pozostali „chłopcy” musieli nas już opuścić.
        Rozpoczęliśmy podróż sentymentalną. Udaliśmy się do domu, w którym chłopcy mieszkali podczas kręcenia zdjęć w Radzyniu. Na spotkanie wyszedł nam nowy już właściciel, z których porozmawialiśmy o zmianach, które zrobił w stosunku do pierwotnej architektury budynku. Jak się dowiedzieliśmy, za czasów kręcenia filmu domek był parterowy. Teraz prezentowała się nam konstrukcja z poddaszem mieszkalnym.
        Stefan, korzystając być może z jedynej okazji, zapragnął odwiedzić po latach znajomych z czasów kręcenia serialu. Aleks zasięgnął języka i to tak szczęśliwie, iż natrafił na doskonale zorientowaną miejscową osobę. Uzyskaliśmy dane kontaktowe dawnych sympatii „chłopców” - mieszkały w blokach nieopodal zamku. Spotkanie z Gabrysią nie nastrajało nas do dalszych poszukiwań, zaskoczyliśmy ją i niestety w panice zamknęła nam drzwi przed nosem, tak że na rozmowę nie było szansy. Na rozmowę udało się nam za to namówić kolejną sympatie harcerzy, panią Krysię. Nie przeraziła się naszą wycieczką, a było nas 15 osób. Poprosiła nas jedynie o pół godziny na przygotowanie. Wykorzystaliśmy ten czas na odwiedzenie miejscowego cmentarza, gdzie były kręcone sceny zasadzki i przekazania okupu za notes Brodacza. Po tym udaliśmy się na umówione spotkanie z Krysią.
        Okupowaliśmy wszystkie dostępne miejsca, łącznie z podłogą. Małe mieszkanko stało się areną wspominek sprzed 40-stu laty. Przypłynęły wspomnienia o wspólnie spędzonym czasie, o urodzinach jakie zostały wyprawione we wspomnianym wcześniej parterowym domku, o siedzeniu na murach zamku, paleniu papierosów po krzakach i wspólnej grze w piłkę. Mile spędziliśmy poświecony nam czas i niechętnie, lecz ze względu na goniące gościa terminy musieliśmy zakończyć spotkanie.
        Po tej rozmowie usiłowaliśmy się skontaktować również z nauczycielem chłopców. Z początku nasze próby spełzły na niczym, dom wyglądał na wymarły. Od sąsiadów dowiedzieliśmy się, że pan Maślanko jest trudno dostępny, jako że jest już w podeszłym wieku i bardzo schorowany. Dopiero przy pomocy rodziny udało się z nim skontaktować i doprowadzić do krótkiej rozmowy ze Stefanem.
        Na koniec zrobiliśmy panom pamiątkowe zdjęcie.
        Małgosia Piekarska odwiozła naszego gościa i to nie jak było wcześniej ustalone do Warszawy, lecz bezpośredni do Łodzi, tam dokąd chciał ostatecznie dotrzeć.
        Pozostaliśmy jedynie we trzech - Alex, Marek i ja. Wstąpiliśmy na obiad do restauracji u podnóża zamku. Początkowo Alex chciał wracać do domu, jednak postanowiliśmy zrobić podsumowanie zlotu. Spotkanie wypadło znakomicie, frekwencja dopisała, goście zadowoleni (mam taką nadzieję), zakładany program zlotu zrealizowany z nawiązką.
        Wyruszyliśmy do Jerzwałdu. Ponownie usiedliśmy na tarasie u Bogusia. Wspólnie z gospodarzem przeanalizowaliśmy dotychczasową formułę spotkania i poczyniliśmy pewne uzgodnienia organizacyjne na przyszłość.
        Poniedziałek upłynął nam na poszukiwaniu dodatkowych kwater i miejsca gdzie osoby z zewnątrz mogłyby swobodnie skorzystać z prysznica za niewielką opłatą. Dotarliśmy do budynku dawnej szkoły, gdzie niektórzy mieli już możliwość przenocować. Uznaliśmy, że w przyszłym roku będzie to optymalna miejscówka dla osób, które nie zmieszczą się u Bogusia. W drodze do leśniczówki na przystanku PKS-u moim oczom ukazał się znajomy kok. Tak, to była Ala Janeczek. Czy aby na pewno? Zatrzymaliśmy się na ranczu Bogusia i niespiesznym krokiem podeszliśmy bliżej. Ona też nas poznała, przecież byliśmy u niej w zeszłym roku, umawiając się na spotkanie, które niestety nie doszło do skutku. Umililiśmy pani Alicji oczekiwanie na PKS rozmową. Staraliśmy się przemycić treści związane z Pisarzem, lecz unikała prostych odpowiedzi i kierowała nas do pani Heleny Nowickiej. Po tym spotkaniu kontynuowaliśmy rekonesans w kwestii zakwaterowania. W trakcie rozmowy w leśniczówce dowiedzieliśmy się, że tam właśnie nocowała pani Ala. Jak bliskie są ludzkie drogi.
        Rozstaliśmy się w dobrych humorach. Obładowany wrażeniami, zdjęciami, filmami pomknąłem do domu, pozostawiając w pamięci obraz spotkania, opowieści przy ognisku, świtu nad jeziorem i długich rozmów o filmowej karierze i życiu prywatnym naszych szanownych gości. Zatem do spotkania za rok, a może wcześniej, któż to wie...?
        Na koniec chcę podziękować wszystkim zaangażowanym za wniesioną pomoc i improwizację, a szczególnie Alexowi i jego talentom organizacyjnym, bez których nie mieli byśmy możliwości oglądać naszych szacownych gości.


2010 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autorzy: Małgorzata Karolina Piekarska, Michał Sieciński.
2010.06.30