Piotrek Szymczak: Śladami Pana Samochodzika do Ciechocinka


        W tym roku "najdłuższy weekend nowoczesnej Europy", czyli początek maja, zapowiadał się dla mnie na niezbyt urozmaicony - przynajmniej po względem turystycznym, bo pod rodzinnym, to... Miesiąc temu urodziła mi się córka, więc było z góry wiadomo, że niemożliwy jest taki wspólny wypad ze znajomymi, jak rok wcześniej, kiedy to jeździłem śladami Tomasza i harcerzy, w okolicy Gib, szukając wioski Miłkokuk.

        Przyjaciele mieli w planach spędzenie całego tygodnia na Helu, my jednak nie szykowaliśmy się na nic. I bez wyjazdu mieliśmy sporo nowych obowiązków, z którymi łatwiej poradzić sobie w domu - w swojskim otoczeniu, gdzie wszystko jest pod ręką. Niemal w ostatniej chwili zdecydowaliśmy, że jednak coś nam (to znaczy starszemu synowi i mnie :-) od życia się należy, a z racji tego, że wyjazd miał być tylko trzydniowy, chcieliśmy znaleźć jakieś miejsce niezbyt daleko od Warszawy. Było kilka różnych pomysłów, ale kiedy tylko po raz pierwszy padło słowo "Ciechocinek", od razu wiedziałem, że TO JEST TO.
        Nikogo chyba nie dziwi, że dwa wieczory poprzedzające wyjazd spędziłem na lekturze (który to już raz?) "Wyspy Złoczyńców", przypominając sobie i notując wszystkie szczegóły dotyczące topografii okolic Antoninowa.

        Z domu wyjechaliśmy dość wcześnie, około szóstej rano. Zawsze ilekroć czeka mnie kilkugodzinna jazda samochodem wyruszam tym wcześniej, im dalszą mam do pokonania trasę. Daje mi to po pierwsze w miarę pustą drogę, po drugie jestem na miejscu jeszcze rankiem, a nie po obiedzie, co w efekcie przedłuża pobyt praktycznie o cały dzień.
        Pamiętałem, że Tomasz, jadąc z Teresą w stronę Ciechocinka w pewnej chwili wpadł na pomysł, aby dalszą część drogi odbyć płynąc z nurtem Wisły. Wybrałem więc trasę prowadzącą możliwie blisko rzeki: przez Zakroczym, Płock i Włocławek. Jak pamiętacie pewnie z książki - tam zresztą Tomasz jadł śniadanie. Szybko przejechaliśmy Warszawę i po kilkudziesięciu minutach, w Płocku, wróciłem na lewy brzeg rzeki. Był to dobry pomysł. Począwszy od wyjazdu z Płock droga prowadzi tuż nad brzegiem Wisły - czasem od szosy oddziela rzekę pas łąk szerokości pięćdziesięciu metrów i z rzadka rosnące tam drzewa i wikliny, a czasem jest zaledwie metr pobocza i barierka zabezpieczająca nieuważnego kierowcę przed stoczeniem się w nurt. Widok ten przypomniał mi opis z książki: „Za Nieszawą droga zbliżyła się do Wisły, przyjemnie powiało chłodem i kwaśnym zapachem wody.”
        Właśnie dlatego myślę, że tą samą trasą, być może na wczasy do słynnego uzdrowiska, jechał Nienacki i urzeczony pięknem okolicy postanowił umieścić w niej akcję swojej książki. Ten domysł potwierdza zresztą jeden dość istotny szczegół (przy okazji jest to kamyczek do ogródka tych, którzy doszukują się zbyt głębokich korzeni historycznych, próbując na przykład ustalić rodowód dziedzica) - zaraz za Płockiem przejeżdża się przez dwie wsie: Stary i Nowy Duninów.

        Poszukiwania śladów Pana Tomasza zacząłem drugiego dnia pobytu, pierwszy przeznaczając na zaaklimatyzowanie, zwiedzenie miasta, między innymi zrobiłem sobie zdjęcie „w samym centrum Ciechocinka, tuż obok wielkiej fontanny w kształcie grzyba.” Co prawda niekoniecznie kojarzyła mi się ona z grzybem, za to dowiedziałem się, że tryska z niej prawdziwa solanka, pobierana z ujęcia mającego kilkadziesiąt metrów głębokości. Ale wracajmy do poszukiwań tytułowej "Wyspy Złoczyńców". Miałem kilka punktów zaczepienia: plan okolicy stworzony na podstawie książki, oraz możliwość poszukiwania choćby wymienionych w powieści cukrowni w pobliżu Antoninowa, dawnego promu przez Wisłę, torów kolejki wąskotorowej, a przede wszystkim niemieckich bunkrów.
Zjazd do promu w Nieszawie Zjazd do promu w Nieszawie Prom w Nieszawie         Wycieczkę rozpocząłem od trasy Nieszawa - Ciechocinek, szukając miejsca, w którym Tomasz postanowił resztę drogi odbyć z nurtem rzeki. I od razu stwierdziłem, że to licentia poetica. Pomiędzy tymi dwoma miasteczkami jest tylko dziewięć kilometrów odległości, więc pomysł z rejsem byłby trochę spóźniony, dodatkowo zaś na tym odcinku droga wiedzie w dość znacznej odległości od brzegu. Za to w samej Nieszawie jest malowniczy zjazd ze wzniesienia w stronę Wisły, a szosa kończy się tuż nad samym brzegiem, na... przystani promu. Przypomniałem sobie jednak nadbrzeżną szosę w Duninowie i pomyślałem, że Nienacki postanowił nie trzymać się zbytnio szczegółów topografii, a raczej skompilował Antoninów, łącząc rzeczy znajdujące się w wielu miejscach, żeby uatrakcyjnić fabułę. Pomysł wjazdu samochodem do Wisły mógłby więc przyjść Tomaszowi do głowy, kiedy przejeżdżał on przez wspomniane uprzednio wsie.

        Jadąc w stronę Ciechocinka zauważyłem po prawej stronie sylwetkę kościoła na oddalonym wzniesieniu Szosa, na której Tomasz gonił czarną limuzynę Hertla Wzgorze Raciążek, z sylwetką kościoła - zgadłem, że był to właśnie wzmiankowany w powieści Raciążek - „jedyne spore wzgórze (...) ze sterczącym i z daleka widocznym kościółkiem.” Postanowiłem zasięgnąć informacji o okolicy u jakiegoś przechodnia, aby uniknąć błądzenia po omacku. Jednak kilka osób, które spytałem, zgodnie twierdziło, że najbliższa cukrownia znajduje się dość daleko, aż pod Aleksandrowem Kujawskim, a przede wszystkim nie słyszało o żadnych wojskowych umocnieniach. W międzyczasie dojechałem już do samego Ciechocinka i skierowałem się w stronę szosy wylotowej do Torunia. Jadąc nią wspominałem, że tu właśnie odbył się pościg Tomasza i Hanki za czarnym samochodem Hertla, który jadąc w stronę bunkrów zniknął potem gdzieś w lesie. Co prawda z tamtej strony uzdrowiska znajdują się niewielkie raczej lasy, ale pamiętajmy, że od wydarzeń z książki minęło już około czterdzieści lat - krajobraz zmienił się, wybudowano nową, szeroką szosę, która całkiem zmieniła topografię okolicy. Posuwając się naprzód przez miejscowość Otłoczyn, wyjechałem na tę właśnie szosę do Torunia.

Ta droga prowadziała chyba kiedyś przez las To tutaj Tomasz wyjeżdzał 'samem' na brzeg Z tego miejsca Wilhelm Tell zatopił ponton kłusowników         Z mapy samochodowej wynikało, że po przejechaniu kilku kilometrów powinienem natknąć się na drogę wiodącą w prawo, aż nad brzeg rzeki. Według mnie droga ta mogła być właśnie pozostałością po kursującym tu niegdyś promie. Jadąc nią zauważyłem, że po krótkim wyasfaltowanym odcinku nawierzchnia przeszła w wielkie płyty betonowe, sama droga prowadziła zaś nie przez las, ale przez rozległe łąki. Za to na jej końcu czekała na mnie niespodzianka: Gdzieś po prawej Skałbana chował łódkę, w dali znajdował się obóz antropologów Droga prowadząca niegdyś do krzyża na rozstajach dwadzieścia metrów przed brzegiem rzeki zaczynała się prowadząca aż do samej wody betonowa pochylnia, a na przeciwległym brzegu widać było podobny zjazd. Wywnioskowałem, że przed laty rzeczywiście musiał tu kursować prom i że jest to właśnie to miejsce (mimo że nieco zmienione po tylu latach), w którym Tomasz wielokrotnie wjeżdżał wehikułem w wiślany nurt, a Wilhelm Tell strzelał z kuszy do pontonu kłusowników. Rozejrzałem się dokładnie po okolicy i po paru minutach ruszyłem w dalszą drogę.

Na szczycie stromizny mogła stać gajówka Gabryszczaka
Podobny wąwóz prowadził nieopodal spalonej gajówki

Na leśnych rozstajach stał co prawda krzyż drewniany         Po przejechaniu szosą toruńską kolejnych kilkuset metrów skręciłem w następną boczną drogę, która tym razem prowadziła obok kilku zabudowań i dalej w zarośla, przechodzące po chwili w las rosnący na zboczu dość stromej skarpy. Był to pewnie pradawny brzeg Wisły i być może, to właśnie widok takiego wąwozu nasunął Nienackiemu pomysł, aby na jego szczycie umieścić gajówkę Gabryszczaka. Droga wiła się wśród drzew, co jakiś czas wychodząc na otwarte łąki. Do Wisły było stąd pewnie nawet kilkaset metrów, czasem mijałem pojedyncze zabudowania, aż w pewnej chwili z lewej strony, na skraju zarośli, zauważyłem krzyż. Nie był co prawda drewniany, lecz metalowy, a jednak mógł on być pierwowzorem, albo co bardziej prawdopodobne - następcą, opisanego wielokrotnie w książce krzyża na rozstajach.

Ta okolica była widownią wydarzeń opisanych w powieści
Ta okolica była widownią wydarzeń opisanych w powieści

        Jadąc dalej dotarłem aż do nowego mostu na trasie szybkiego ruchu do Lubicza, przejechałem pod tą trasą niewielkim tunelem, a potem wjechałem na wiadukt i skierowałem się w stronę Wisły. Miałem bowiem zamiar dotrzeć aż do Osieka na prawym brzegu, chcąc sprawdzić, czy w tamtej okolicy nie ma poniemieckich umocnień i czy w ogóle tamte rozległe lasy nie pasują do mapy okolicy, w której rozgrywa się akcja. Co prawda książkowy Antoninów miał leżeć na lewym brzegu, jednak nie wiedziałem czy można takie szczegóły przyjmować dosłownie. Ze środka wiaduktu zrobiłem zdjęcie rozległych łąk, które być może były widownią rywalizacji Tomasza z Hertlem. Niestety po drugiej stronie Wisły czekał mnie zawód. Nie było żadnej możliwości zjazdu z autostrady, mimo że przejechałem kilka, czy nawet kilkanaście kilometrów. Uznałem, że dalsza podróż nie ma sensu i korzystając z tego, że w zasięgu wzroku nie było ani jednego samochodu - zawróciłem, a potem skierowałem się w stronę Ciechocinka.
        Dotarłem tu polną drogą pod skarpą wiślaną, wracałem jadąc dość szybko szeroką szosą przez lasy, lecz w pewnej chwili moją uwagę zwróciła polna droga odbijająca w lewo, a więc w stronę Wisły. Postanowiłem wykorzystać jeszcze tę jedną szansę i skręciłem. Tym sposobem na przełaj przez las i pola dotarłem do Wołuszewa. Właściwie chciałem wracać już do domu, a jednak mijając pracującego na działce mężczyznę spróbowałem jeszcze raz zasięgnąć języka. Zapytałem jak zwykle, o jakieś pozostałości z czasów wojny. Otrzymawszy odpowiedź przeczącą, podziękowałem i już miałem zasunąć szybę i ruszyć dalej, gdy mężczyzna po namyśle dodał, że właściwie to pod Ciechocinkiem nie ma nic takiego, ale parę kilometrów dalej pod Toruniem, no i nieco bliżej - w otłoczyńskim lesie znajdują się jakieś niemieckie bunkry. A ja przecież przejeżdżałem już tego dnia przez Otłoczyn! Nie namyślając się ani chwili, natychmiast skierowałem się tam ponownie.

        Znów dotarłem do wyjazdu na dwupasmową szosę, lecz tym razem zamiast na nią wjechać, kierowałem się znakiem "PKP Otłoczyn" i asfaltową drogą zagłębiłem się w las po drugiej stronie. Mijając młodą kobietę z dzieckiem spytałem ponownie o bunkry i tym razem usłyszałem, że właściwie cały pobliski las usiany jest umocnieniami, jednak nie da się łatwo opisać drogi do nich, gdyż są luźno porozrzucane po całej okolicy. Kobieta doradziła mi za to, żebym wróciwszy kawałek, skierował się w stronę tartaku i leśniczówki, w której uzyskam dokładniejsze wskazówki od starego leśniczego. Oczywiście skorzystałem z tej rady i już po paru minutach dojechałem żużlową drogą do czegoś, co musiało być kiedyś rowem przeciwczołgowym.
Przechodząc przez ten rów Hanka 'zwichnęła' nogę Za domem, wśród kępy drzew ukryty jest pierwszy bunkier         Trudno byłoby znaleźć inne wytłumaczenie na powstanie długiego, szerokiego na około dwa metry, ciągnącego się daleko po obu stronach drogi, regularnego wykopu w środku lasu. Nie był on jednak podmokły, gdyż teren był ogólnie suchy, leżał przecież dobrych parę kilometrów od Wisły, a w dodatku na wysokości kilku metrów, bo tyle miała skarpa, pod którą wcześniej jechałem. Zaraz potem dotarłem do torów, przejazdu przez które bronił zamknięty szlaban, otwierany po naciśnięciu przycisku. Zostawiłem samochód na poboczu i przeszedłszy pieszo przez tory zbliżyłem się do jedynego widocznego wśród drzew domu, stojącego bezpośrednio za linią kolejową. Znów spytałem o bunkry i wreszcie otrzymałem dokładne informacje - najbliższy z nich znajdował się tuż za tym domem, w niewielkim zagłębieniu na szczycie sporego pagórka. Następny stał po drugiej stronie torów, jak się okazało tylko kilka metrów od miejsca, gdzie zaparkowałem samochód. Zamurowany bunkier przed torami Zamurowany bunkier przed torami Ten drugi bunkier został jednak zamieniony na skład jakichś chemikaliów. Magazynowano tam stare środki ochrony roślin, wszystkie otwory zostały zabetonowane, usłyszałem jednak, że jakiś czas temu kilku wyrostków wybiło w ścianie dziurę i podłożyło do jego wnętrza ogień, co spowodowało nawet interwencję straży pożarnej. Za to wygląd betonowej bryły dokładnie pasował do opisu z "Wyspy Złoczyńców": „Ich potężne konstrukcje zostały starannie osypane piaskiem i obłożone darnią, a potem zasadzono tu krzewy i młode świerki.” Położony był rzeczywiście w małym zagłębieniu, otoczony ziemnym wałem, który stanowił dodatkową osłonę.

Tuż po wejściu do bunkra
Strzelnice widoczne od środka bunkra
Bunkier za torami na wzgórzu
Z tego miejsca załoga panowała nad drogą i linią kolejową
Z tego miejsca załoga panowała nad drogą i linią kolejową

        Bunkier na wzgórzu był za to otwarty, więc oczywiście wszedłem do jego wnętrza. Zgodnie z uzyskanymi wiadomościami było to miejsce wagarów okolicznej młodzieży. Po przejściu króciutkiego korytarzyka trafiłem do jedynego kwadratowego pomieszczenia, o boku równym mniej więcej cztery metry, z którego na zewnątrz prowadziły dwa otwory - być może stanowiska ogniowe dział. Również w stropie widniało coś, co mogło służyć do prowadzenia ognia przeciwlotniczego oraz kilka otworów wentylacyjnych. Na oko załoga każdego mogła się składać z czterech lub pięciu żołnierzy.
        Moja rozmówczyni przekazała mi, że miejscowi podejrzewają iż oba bunkry połączono podziemnym korytarzem. Prawdę mówiąc nie sądzę, aby takie rozwiązanie było sensowne. Bunkry były najwyraźniej dwoma niezależnymi stanowiskami ogniowymi, mającymi ryglować leśną drogę i tory kolejowe, a poza tym różnica poziomów między nimi wynosiła co najmniej cztery metry. Przyszła mi za to do głowy myśl, że mniej więcej takiego samego opowiadania wysłuchał pewnie Nienacki i nawet umieścił jego fragmenty w książce. Pamiętałem przecież, że i Tomasz rozpytując o bunkry usłyszał, że prawdopodobnie mają one po kilka podziemnych kondygnacji i są połączone systemem ukrytych korytarzy i przejść. I mimo upływu tylu lat, od tamtej pory legendy te są wciąż niewyjaśnione.
        Za tartakiem miały się z kolei znajdować betonowe studnie, zasypane na wpół i zarośnięte krzewami i paprociami. Oczywiście chciałem je odnaleźć, gdyż według książki w jednej z takich studni uwięziony był Skałbana, a w kolejnej znajdowała się skrytka ze skarbami. Zostawiwszy samochód przed torami przeszedłem żużlową drogą około dwieście metrów, aż dotarłem do tartaku, gdzie wdałem się w dłuższą rozmowę z trzema pracującymi tam mężczyznami.

        Od nich dowiedziałem się wielu ciekawych szczegółów. Mianowicie bunkry te rzeczywiście powstały w 1944 roku, budowali je polscy robotnicy przymusowi, a zatem działo się to dokładnie tak, jak opisano w książce. Z pobliskich wzgórz prowadziły między drzewami rurociągi, służące do transportu materiałów budowlanych. Istniały one jeszcze zaraz po przejściu frontu, jednak niedługo potem zostały rozszabrowane. I również dokładnie tak, jak w książce, Niemcy wycofali się z tej okolicy bez walki, kiedy nacierające armie uderzyły na innym kierunku grożąc obrońcom oskrzydleniem. Porzucili więc oni dopiero co wykonane umocnienia.
Studnia, w której uwięziony był Skałbana? Studnia widziana z drogi

Studnia, w której uwięziony był Skałbana?
W głębi, za pagórkiem znajduje się droga-żużlówka i tartak

        Za tartakiem, zgodnie ze wskazówkami, znalazłem to, co kobieta nazywała studniami. Po krótkich oględzinach stwierdziłem, że w rzeczywistości były to raczej jednoosobowe stanowiska strzeleckie, mające szachować drogę. Umieszczone zostały po obu jej stronach, w odległości kilkunastu metrów, oba na szczytach niewielkich pagórków. Skojarzenie ze studniami wzięło się pewnie stąd, że na wierzchniej części każdego z nich znajdowała się okrągła dziura, według mnie pozostałość po stalowej kopule, najprawdopodobniej obrotowej wieżyczce, w której znajdowały się otwory strzelnicze. W dolnej części zaś, poniżej otaczającego gruntu, w niewielkim wykopie ziały dziury, najpewniej po pancernych drzwiach wejściowych. Po stalowych elementach nie było już jednak ani śladu. Na pierwszy rzut oka w środku było dość miejsca tylko dla jednego żołnierza i kilku skrzynek z amunicją. Wyobraziłem sobie oczywiście, jak mogłaby wyglądać walka prowadzona z takiego stanowiska - nacierające oddziały piechoty, być może także czołgi, wokół wybuchy granatów... i zamknięty w ciasnej kapsułce, o powierzchni metra kwadratowego i jakieś półtora metra wysokiej, jeden jedyny żołnierz, odcięty od jakiejkolwiek pomocy, zdany wyłącznie na siebie, broniący się dopóki starczy mu amunicji lub dopóki szturm nie zostanie odparty, bo dopiero wtedy można byłoby bezpiecznie wyjść spod pancernej pokrywy.
        Chociaż byłem już niezbyt daleko od leśniczówki, w której uzyskałbym pewnie kolejne wskazówki, postanowiłem na tym zakończyć moje poszukiwania. Pracownicy tartaku twierdzili, że chociaż w okolicy znajduje się jeszcze wiele żelbetowych umocnień, to wszystkie wyglądają podobnie do tych, które już widziałem: albo studnie - jednoosobowe stanowiska strzeleckie, albo większe bunkry - stanowiska artyleryjskie. Wszystkie one znajdowały się w mniejszych lub większych skupiskach. Logicznie rzecz biorąc gdzieś musiało również znajdować się stanowisko dowodzenia, nie było tam jednak jednego pasa umocnień, inaczej niż w powieści, bunkry powstały w tych miejscach, z których można panować nad drogami wiodącymi przez las. Znajdowały się również w większej odległości od rzeki, niż opisał to Nienacki w swojej książce.

        Tak więc, „wizja lokalna” wykazała, że podobnie jak choćby w "Uroczysku", okolica w której rozgrywają się poszukiwania skarbów dziedzica nie jest wiernym odwzorowaniem rzeczywistości, a poszczególne jej elementy zostały poprzemieszczane z miejsca w miejsce i nagięte przez Nienackiego tak, aby pasowały do pomysłu na książkę.


2004 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Piotrek Szymczak.
2002.05.10