Piotrek Szymczak: Śladami Pana Samochodzika do Wiłkokuku
W tym roku wybierając się do Bierżnik postarałem się o przygotowanie teoretyczne. Mianowicie kilka dni wcześniej wziąłem do ręki "Templariuszy" i przekartkowałem kilkadziesiąt stron obejmujących pobyt Samochodzika i harcerzy w Wiłkokuku, notując sobie wszystkie napotkane opisy okolicy, miałem bowiem zamiar skonfrontować rzeczywistość z książką na tyle dokładnie na ile to tylko możliwe. Efekt widać poniżej. Oprócz śledzenia bohaterów powieści, odwiedziliśmy kilka miejsc wartych obejrzenia: Studzieniczną, Wigry, Płociczno, Sejny - tu jednak ograniczę się tylko do miejsc książkowych...
- Rozdz. II
Z Augustowa pomknęliśmy asfaltową szosą na Przewięź, przez przesmyk między jeziorem Białym i Studzienicznym. Rozpoczęła się Puszcza Augustowska, lasy i lasy, ciągnące się po obu stronach drogi. Raz po raz wyprzedzaliśmy samochody osobowe załadowane walizami, sprzętem turystycznym, namiotami.
- Rozdz. II
Był już wieczór, gdy dojechaliśmy do Gib, małej miejscowości nad jeziorem Gieret. Znałem trochę te strony, o pięć kilometrów stąd przebywałem kiedyś w ośrodku campingowym Stowarzyszenia Dziennikarzy, położonym nad jeziorem Pomorze. Odbyłem nawet stamtąd wycieczkę nad małe, leśne jeziorko Miłkokuk. (...) Z Gib należało skręcić w leśną drogę omijającą jezioro Pomorze. Po dziesięciu kilometrach podróży przez lasy powinienem przedostać się nad przesmyk oddzielający jezioro Zelwa od jeziora Miłkokuk. Nieco dalej znajdowała się wioska o tej samej nazwie.Dojeżdżając z Augustowa, zaraz na początku Gib, jeszcze przed wielkim krzyżem stojącym na szczycie pagórka, należy skręcić w prawo, drogowskaz wskazuje kierunek na Rygol.
- Rozdz. III
Jechaliśmy przez wysokopienny, sosnowy bór. Droga raz po raz skręcała nagle w lewo, to znów w prawo, niekiedy wspinała się na niewielkie pagórki, potem opadała w dół po łagodnych pochyłościach lub zbiegała wyrytym przez deszcze jarem. I właśnie tuż za następnym zakrętem, na dnie niegłębokiego jaru przegrodzonego przez płytki, ale szeroko rozlany nurt leśnej rzeczułki - zobaczyłem tył dużej samochodowej przyczepy campingowej na dwóch kołach.
(...) do Miłkokuku. To jeszcze ze cztery kilometry.Jak pamiętałem z poprzedniego razu, do Wiłkokuku jechało się właśnie piaszczystą, leśną drogą. Zaraz za wyjazdem z Gib napotyka sie rozstaje: sześć lat temu wyczucie mnie nie zawiodło - trafiłem bezbłędnie. Tym razem zmyliło mnie to, że droga z lewej była wyasfaltowana. Wybrałem więc tą drugą, piaszczystą. Błąd!
Jechaliśmy dobre kilkanaście minut, zagłębiając się coraz bardziej w las, całe wnętrze samochodu zaczęło z wolna pokrywać się pyłem zasysanym przez wentylator, a celu nie było wciąż widać. Zdałem sobie wreszcie sprawę, że to nie ten kierunek, ale postanowiłem kontynuować jazdę, aby dotrzeć do Wiłkokuku od drugiej strony. Znów błąd... Kiedy znalazłem wreszcie przecinkę wiodącą w lewo, już po kilkuset metrach zaczęła ona przypominać trasę rajdu terenowego. Zmuszony byłem jednak jechać dalej i kiedy wreszcie udało się znaleźć miejsce dogodne do zawrócenia - droga powrotna do Gib zajęła bez mała dwadzieścia pięć minut...
Wtedy dopiero wybrałem idącą w lewo drogę asfaltową. I już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Jednak nie ma tego złego... Ponieważ asfalt położony jest niemal do samego Wiłkokuku, niemożliwe jest odszukanie miejsca, w którym potencjalnie mógł utkąć lincoln. Za to na drodze do Rygola znalazłem dwa mostki nad leśnymi strugami. Kiedyś pewnie trzeba się było przez nie przeprawiać. Tu więc odnaleźliśmy klimat książki.
- Rozdz. IV
(...) ruszyłem w stronę Miłkokuku. Wkrótce minęliśmy leśniczówkę stojącą na skraju lasu, potem - obok drewnianego mostka nad rzeczką łączącą Jezioro Zelwa z jeziorem Miłkokuk - napotkaliśmy lincolna Petersenów. - Rozdz. IV
Wsiadłem do swego wozu i pojechałem w stronę wsi. (...) Przejechałem chyba z pół kilometra (...). Rozmowa z chłopcami odbywała sie w pobliżu mego auta, które ze zgaszonymi swiatłami stało na skraju wsi. (...) Wszyscy poszukiwacze skarbów rozłożyli slę obozem na brzegu jeziora Miłkokuk - odezwała slę drwiąco. - Chcą być jak najbliżej domku nauczyclela. Za lasem jest droga do jeziora (...) właśnie dostrzegliśmy na tej drodze potężne światła lincolna Petersenów. Zapewne i oni pojechali nad jezioro, aby spędzić tam noc. - Rozdz. IV
(...) szukajcie mnie nad jeziorem Pomorze. Dwa kilometry stąd. Od leśniczówki drogą w prawo traficie nad małą zatoczkę ogromnego jeziora. Tam rozłożę się obozem. - Rozdz. IV
Droga zbliżyła się do jeziora - zobaczyłem ogromną połać wody, marszczącej się jakby od dotknięcia blasku księżycowego światła. Głęboko w ląd wrzynała się wąska zatoka zarośnięta przy brzegu trzcinami. - To tutaj - powiedziałem, skręcając na łagodną pochyłość terenu obniżającego się do jeziora. W tym miejscu skraj lasu dzieliła od wody nieduża łączka o wysokiej, puszystej trawie. (...) Wyskoczyła z wehikułu i pobiegła przez łączkę aż nad wodę. Na krótką chwilę zniknęła mi z oczu w trzcinach przybrzeżnych.Pierwszego wieczora wybrałem się na zwiedzanie południowego brzegu Pomorza. Jadąc leśnym duktem od Zelwy w stronę Wiłkokuku, w pewnym miejscu zauważyłem nawet drogowskaz do pola namiotowego. Skręciłem w las, dotarłem nad wodę i kierując się teraz w prawo, czyli na wschód, odnalazłem ustronne zatoczki, których brzegi porośnięte były trzciną. Zatem miejsc do wyboru było sporo. Wycieczkę musiałem zakończyć dotarłszy do rozległej, bagnistej dolinki, obejście której wydało się wymagać sporo czasu. Zreszta zapadał już zmrok, a ja nie znając tych stron tak dobrze, jak Tomasz, nie chciałem ryzykować nocnego błądzenia po lesie, a tym bardziej nie miałem ochoty na błotną kąpiel w stylu Kozłowskiego.
- Rozdz. V
Za zakrętem wyłoniła się wioska Miłkokuk - kilkanaście drewnianych i słomą krytych zagród. Nieco z boku stała samotna chałupa, w której mieściła się wiejska szkółka. Dom nauczyciela znajdował się za szkołą - drewniany, mały, ogrodzony niskim żywopłotem.
W sadzie zagrody sąsiadującej z domem nauczyciela, pod jabłonką o rozległej koronie, gospodarzyli moi trzej przyjaciele. (...) Petersenowie opuścili wioskę i zniknęli za zakrętem drogi w stronę Gib. (...) Od strony jeziora Miłkokuk jechała warszawa. Ale nie skręciła do domku nauczyciela, tylko w lewo, w stronę lasu i leśniczówki. Zniknęła za zakrętem drogi do Gib.Wioska ciągle liczy te same kilkanaście budynków. Ostatnie jadąc od leśnictwa zabudowania, to właśnie ta chyląca się ku upadkowi chałupa. Stoi ona tuż za budynkiem, w którym mogłaby się mieścić książkowa szkoła. Oczywiście wiem, że nigdy jej w wiosce nie było. Skoro jednak śledzimy rzeczywistość powieściową, to przyjmuję, że na zdjęciach widac właśnie szkołę, dom nauczyciela i zagrodę z sadem.
A jezioro wraz z domniemanym miejscem biwaku, na którym zauważyłem przyczepę Petersenów, znajduje się właśnie za tymi chatami. Leśniczówka stoi jeszcze o kilkaset metrów dalej. Jadąc od jeziora Miłkokuk, trzeba skręcić w prawo by dotrzeć do tych tu zabudowań, a właśnie w lewo - by dojechać do leśniczówki i dalej do Gib.
- Rozdz. VII
(...) do ośrodka dziennikarzy, po drugiej stronie jeziora Pomorze. Drogą jest tam z dziesięć kilometrów, przez jezioro byłoby zupełnie blisko. (...) Ośrodek wypoczynkowy dziennikarzy mieścił się na krótkim cyplu wrzynającym się w jezioro. Brzeg był dość wysoki, porośnięty sosnowym lasem. Między drzewami stały kolorowe domki campingowe, a u szczytu cypla zbudowano dość duży murowany budynek. Na dole mieściła się w nim przechowalnia kajaków i motorówek, na górze była stołówka i sala klubowa z wielkimi oknami, przez które widziało się wspaniałą panoramę jeziora i przeciwległy wysoki brzeg.
- Rozdz. VII
Drugi brzeg jeziora zbliżał się z każdą chwilą, dojrzałem zatoczkę, nad którą wczoraj nocowałem. Ominąłem las trzcin, nie chcąc, aby wkręciły się w turbinę, i wyjechałem na łączkę ciągnącą się wzdłuż brzegu. Motorówki były za mną przynajmniej o pięćdziesiąt metrów, ale to nie miało żadnego znaczenia. Musieli i tak zostawić je przy brzegu i przejść pieszo dwa kilometry dzielące jezioro od wioski. (...) Lecz oto reflektory wyłowiły w mroku nocy zarys pierwszej zagrody. Potem w szybkim pędzie minąłem jeszcze kilka zagród po jednej i po drugiej stronie drogi i dojrzałem żywopłot okalający dom nauczyciela. W bramie przy wejściu na podwórze stali trzej moi przyjaciele. - Rozdz. VIII
Jezioro jest rozległe, po drugiej stronie widzę białą gajówkę... Oho, przez jezioro płynie kajakiem pan Kozłowski (...) Do ośrodka dziennikarzy. Do domków campingowych, które znajdują się po drugiej stronie jeziora.
(...)
- Na prawo wpływa do jeziora jakaś rzeczka...
- To rzeka Marycha. Ale ona w tym miejscu nie wpływa, tylko wypływa z Jeziora. A ściślej, od strony Gib wpływa do Jeziora Pomorze, a z drugiej strony, w miejscu, na które patrzysz, ucieka do Czarnej Hańczy.
- Marycha płynie na dnie szerokiej niecki zarośniętej wysokimi trzcinami. Ale tam pięknie! Trzciny kołyszą się od wiatru i wyglądają jak zielone zboże. A ze środka wypływa ku górze smuga dymu...
- Tam jest malutka wysepka. Pewnie ktoś pali ognisko. Te trzciny to prawdziwy raj dla dzikiego ptactwa. Kiedyś zaczaiłem się na wysepce i przez cały dzień obserwowałem ptaki.Ja, podobnie jak i Krzysiek Szuba nie myślałem nawet o tym, aby śladem Wiewiórki wspiąć się na jakąś sosnę. Nie mogłem więc obejrzeć wspaniałej zapewne panoramy jeziora, rozciągającej się ze znacznej wysokości i musiałem zadowolić się tym, co widać z ziemi. Za to któregoś dnia przeszedłem wzdłuż brzegu Marychy kilka kilometrów, idąc pod prąd, począwszy od mostu w Zelwie, aż do miejsca, w którym obozował Mysikrólik. Prawdę mówiąc nie myślałem, że to aż taki długi dystans. Za to droga była przepiękna, wiodła przez dziki las, wykroty i pagórki, dolinka rzeczułki raz po raz to zwęża się, to rozszerza, za każdym razem, kiedy wspinałem się na kolejny pagórek, wydawało mi się, że zaraz za nim widzę już między drzewami taflę jeziora... i za każdym razem okazywało się, że to ciągle niebo :-) Po drodze rzeczywiście miałem okazję obserwować dzikie ptaki, wiele z nich zresztą umknęło zanim pomyślałem, aby nacisnąć migawkę...
Aż wreszcie dotarłem do miejsca gdzie Marycha wypływa z jeziora. I wtedy okazało się, że jest to ta sama bagnista dolinka, do której dotarłem już raz, tylko że od przeciwnej strony. Wtedy zmierzch uniemożliwił dokładne rozeznanie się w okolicy. Teraz widziałem, że od południowej strony między dolinka, a jeziorem znajduje się niski, około półmetrowej wysokości wał ziemi, porośnięty z początku drzewami, a głębiej krzakami i łozami. Dno dolinki porastała kępami długa i ostra trawa, miejscami zielona, miejscami zeschła. Ponieważ uginała się pod stopami, nie zdecydowałem się na przejście do grupki drzew, rosnących jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, choć główny nurt rzeczki znajdował się jeszcze dalej za nią. Wiosną, jesienią i po obfitych opadach całą dolinka musi pewnie znikać pod wodą, a owa kępka jeśli w ogóle wystaje ponad powierzchnie, to tylko nieznacznie.
- Rozdz. VIII
Popłynęliśmy wzdłuż prawego brzegu jeziora, w stronę zielonego morza trzcin, przez które wypływała rzeka Marycha. (...) Przed burta kajaka wyrosła ściana wysokich trzcin. Z poczatku rosły rzadko i płyneło się przez nie dość szybko. Dziób kajaka rozdzielał trzciny i żłobił między nimi korytarz. Lecz wkrótce zgęstniały i oplątywały się wokół wiosła, co bardzo utrudniało popychanie kajaka. Las trzcin otoczył nas z przodu i z boku, zamknął się za nami zieloną, zwartą gestwiną. Aby nie zmylić kierunku, od czasu do czasu wstawałem z miejsca i ponad chwiejącymi się wierzchołkami dostrzegałem zalesione brzegi. Potem już nawet wiosłowałem na stojąco, jak kijem odpychałem sie wiosłem od mulistego dna rozlewiska. Wkrótce jednak trzciny okazały się tak wysokie, że zasłaniały sobą cały widok. (...) Trzciny przerzedziły sie. Jeszcze cztery metry, jeszcze trzy, jeszcze kilka razy silnie odbiłem się wiosłem od mulistego dna i wypłynęliśmy na skrawek wolnej przestrzeni wodnej otaczającej niewielką wysepkę, a raczej kępę. Rosła na niej ostra, szablasta trawa, stał na wpół zrujnowany szałas z gałęzi i sterczały dwa zeschnięte drzewa. - Rozdz. IX
Minąwszy Giby, znowu znalazłem się w lesie i tutaj w odległości około półtora kilometra od ośrodka dziennikarzy, zobaczyłem kapliczkę wspomnianą w liście Malinowskiego. Wyglądała ona dość oryginalnie: w starej złamanej przez wiatr sośnie zrobiono w pniu jakby głęboką niszę i wstawiono w nią figurę św. Antoniego. W tę niszę, znajdującą się mniej więcej na wysokości twarzy mężczyzny średniego wzrostu, należało włożyć zapłatę za dokument. Miejsce było dobrze wybrane, gdyż z tyłu za kapliczką rósł sosnowy zagajnik. - Rozdz. IX
Strzałka ułożona z patyczków wskazywała kierunek wzdłuż krętego brzegu jeziora. Nieco dalej odkryłem na piasku wyrysowaną strzałkę z podwójnym ostrzem. Ten znak mówił: »Idź szybciej«. Poszedłem więc szybciej, aż znalazłem się na wąskiej ścieżynce wspinającej się na stromy i wysoki brzeg jeziora. Rósł tutaj las sosnowy, na grubym pniu drzewa wisiała karteczka, a na niej wyrysowano długą kreseczkę przeciętą w dwóch miejscach przez dwie prostopadłe krótkie kreski. Taki znak informował: »Idź wolno i ostrożnie«.
Posłusznie zwolniłem kroku. Ścieżka wciąż biegła wzdłuż brzegu jeziora. Raptem urwała się, teren przecinał dość płytki jar, w którym do jeziora spływał zamulony strumień. Ten sam, w którym uwiązł samochód Petersenów. (...) brnąc w wodzie po kostki, przeszedłem na drugą stronę. Tu znowu wspiąłem się na stromy brzeg (...) O pięćdziesiąt metrów dalej zaczyna się niski półwysep wchodzący w jezioro. (...) Teraz Tell poprowadził mnie w kierunku półwyspu. Zeszliśmy ze ścieżki i przedzieraliśmy sie przez krzaki na brzeg jeziora. Teren wciaż jeszcze był wysoki, potem urywał sie prostopadle, podobnie jak obok strumienia. Dalej rozciągał sie zarośnięty olszynami półwysep. (...) Patrzył w stronę drugiego brzegu jeziora, tam gdzie widniały kolorowe domki ośrodka wypoczynkowego dziennikarzy.