Marzanna Guzikowska: "Nienaś, czyli moje spotkania z pisarzem"
Lipiec, 1989 rok
Pierwsza wyprawa rowerowa nad Jeziorak. Jest nas siódemka: cztery dziewczyny i trzech chłopaków. W mojej sakwie oczywiście obowiązkowa lektura czyli ukochane "Nowe przygody Pana Samochodzika".
Jedziemy pociągiem z Wrocławia do Iławy, a stamtąd drogą wzdłuż Jezioraka (ach, ten piękny las i mgły o czwartej nad ranem!) docieramy do Siemian, pierwszego punktu naszej wyprawy. Część z naszej grupy, w tym ja, spędziła tu ubiegłoroczne wakacje, ale bez rowerów. Obecnie, mając nareszcie swobodę poruszania, możemy wybrać się do Jerzwałdu, by odszukać dom znanego pisarza.
Jedziemy. Tuż przed Jerzwałdem mijamy ogromne, cudnie położone w lesie i nad samą wodą, pole namiotowe ZHP, o czym informuje ogromny, rozwieszony między drzewami transparent. Harcerze! Ciekawe czy biwakują tu Sokole Oko, Tell, Wiewiórka albo Baśka? Czuję, że jesteśmy blisko pisarza!
Docieramy do pierwszych zabudowań. I o mało z wrażenia nie spadam z siodełka! Oto widzę jakiegoś faceta w słomkowym kapeluszu, grającego w krykieta na łące. Nie jest to zwykły widok na polskiej wsi. W sercu kiełkuje nadzieja - czyżby Zbigniew Nienacki? Ciężko się rozeznać: kapelusz skutecznie zacienia twarz, a sam osobnik jest za daleko, by go uprzejmie zaczepić.
Przejeżdżamy całą wieś, ale nie natrafiamy na nic, co przypominałoby dom pisarza. Nie wiem, co nami kierowało. Czyżbyśmy się spodziewali transparentu jak u harcerzy, tyle że z napisem Tu mieszka Zbigniew Nienacki? A może jakiejś wypasionej willi, wyróżniającej się na tle ubogich, mazurskich chałup? Część z nas, fanów Pana Samochodzika, zapewne podświadomie oczekiwała wehikułu parkującego w obejściu.
Za to odkrywamy we wsi młyn. Od razu kojarzy się nam z powieścią Nienackiego dla dorosłych, miejscem, w którym mieszkańcy Skiroławek raz w roku uprawiają grupowy seks. Oto stoi przed nami dowód, że Jerzwałd to rzeczywiście pierwowzór Skiroławek.
Idzie jakaś babuleńka. Zastanawiamy się cicho, czy ona w tym młynie kiedyś też...? Zaczepiamy babcię, pytając o dom Nienackiego. Kobieta wyraźnie nie wie, o kogo nam chodzi. Twierdzi, że tutaj taki nie mieszka. Przekonani, że cierpi na starczą demencję, postanawiamy zapytać kogoś młodszego. Nieogolony osobnik w średnim wieku, z wyglądu drwal, również nie słyszał o takim mieszkańcu.
Po drodze mijamy sklep. Jest gorąco i postanawiamy zakupić wodę mineralną, którą później przelejemy do plastikowych bukłaków. Dlaczego? Otóż w tamtym czasie ten napój sprzedawano tylko w wielkich, diabelnie ciężkich butelkach ze szkła. Nikt nie miał ochoty wozić tego w sakwie.
Przy okazji zakupów (nabywamy też niezapomniane w smaku konserwy tyrolskie) zapytujemy o Nienackiego panią ekspedientkę. Też nie wie! Ani nikt z miejscowych, stojących w kolejce! To już zakrawa na paranoję. Albo rzeczywiście autor Pana Samochodzika tu nie mieszka, albo mieszkańcy mszczą się w ten sposób za obsmarowanie ich w Skiroławkach!
I nagle olśnienie. Stawiamy niewłaściwe pytanie! Ludzie tutaj, widać, że prości, raczej nieobyci z literaturą. Może i słyszeli, że jest we wsi taki, co książki pisze, ale niekoniecznie znają go z nazwiska.
Bingo! Na hasło pisarz kolejka się wyraźnie ożywia. I zaraz się dowiadujemy, że jego dom to ten na samym początku wsi, ten z czerwonej cegły, tuż przy lesie i blisko jeziora. Jak nic w miejscu, gdzie tajemniczy facet grał w krykieta!
Trzeba szybko wracać. Może jeszcze go zastaniemy. Jak na złość miejscowi mają nagle ochotę poplotkować o pisarzu. Raczą nas pikantnymi szczegółami: że żyje tu z młodą kochanką, która znika, ilekroć na urlop zjeżdża żona i że gość wyraźnie zadziera nosa, bo na zakupy, zamiast przyjść tutaj, jeździ parę kilometrów do Zalewa.
Udaje się nam wreszcie wyrwać ze szponów plotkarzy. Pędzimy na skraj wsi. Niestety, na łące służącej za pole do krykieta, nikogo już nie ma. Podchodzimy pod dom, do zjadliwie zielonej bramy z drucianej siatki. Pechowo nie ma dzwonka. Wydaje się nam, że ktoś wygląda zza firanki. Zastanawiamy się, czy nie wejść bezczelnie na posesję i zapukać do drzwi, gdy te się uchylają i na podwórko wybiegają dwa olbrzymie dogi arlekiny. Czyżby Robin i Protazy? Wprawdzie Protazy z "Pana Samochodzika i Tajemnicy Tajemnic" jest dogiem błękitnym, ale zyskujemy niezachwianą pewność, że oto mamy przed sobą domostwo Nienackiego.
Psy trochę poszczekują na nas, po czym kładą się władczo przed bramą. Nikt nie wychodzi z domu. Jeden z naszych kolegów jest wyraźnie zdegustowany, twierdzi, że dogi wypuszczono specjalnie, by nam pokazać, że nie jesteśmy tu mile widziani. Przyszłość pokaże, że bardzo się mylił.
Robimy parę zdjęć i odjeżdżamy. Przed nami całe Mazury!
Lipiec, 1990 rok
Druga wyprawa rowerami na Mazury, w nieco w okrojonym składzie. I znów pociąg do Iławy, znajoma trasa wzdłuż Jezioraka i pierwszy przystanek w Siemianach. Tym razem w sakwie spoczywa "Uwodziciel", kolejna po "Raz w roku w Skiroławkach" i "Wielkim Lesie" moja ulubiona dorosła literatura Nienackiego.
Jest dokładnie 22 lipca 1990 roku. Po raz pierwszy od 1945 roku jest to w Polsce zwykły dzień, a nie święto narodowe. My jednak mamy nadzieję świętować - długo oczekiwane spotkanie z pisarzem!
I znów pokonujemy drogę do Jerzwałdu. Tu jeszcze jedna niespodzianka wynikająca transformacji ustroju. Po obozowisku Związku Harcerstwa Polskiego nie ma śladu. ZHP właśnie walczy o rząd dusz i prawa do symboli z młodą, ale prężną kontrorganizacją - Związkiem Harcerstwa Rzeczypospolitej. Ciekawe w które szeregi wstąpiliby teraz harcerze Pana Tomasza?
Na zasadzie gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, tym razem korzystają zwykli turyści. Na malowniczej polanie znajduje się teraz kemping i przystań dla jachtów. Cisza, słychać tylko plusk wody, nieliczne namioty kryją się w cieniu lasu, a wszystko to za śmiesznie niską opłatą. Żałujemy, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, zamiast biwakować w coraz bardziej zatłoczonych i drogich Siemianach.
Zostajemy. Nie dość, że mamy okazję oglądać rewelacyjny zachód słońca nad Jeziorem Płaskim, to jeszcze z pewnego miejsca doskonale widać, stojący na drugim brzegu dom Nienackiego. Wieczorem przy ognisku, owładnięta magią miejsca i bliskością autora, niemal oczekuję, że Pan Samochodzik zawita do nas swoim jachtem.
Na drugi dzień opuszczamy leśny biwak. Pogoda jest nie najlepsza. Mży, kiedy docieramy do Jerzwałdu. I tradycyjnie znów o mało nie spadam z roweru. Tym razem z powodu innego surrealistycznego widoku na polskiej wsi. Oto asfaltową drogą przechadza się dama, w skórzanych rękawiczkach, filcowym zielonym kapeluszu i spodniach-pumpach, a przed nią, na smyczy, kroczą dumnie dwa olbrzymie dogi arlekiny.
Elektryzuje nas myśl: psy Nienackiego! Zatem ta pani, dość młoda, musi być Alicją Janeczek, ukochaną pisarza.
Niepewni, czy nie poszczuje nas łaciatymi bestiami (wszak nasz kolega przed rokiem twierdził, że ktoś miał takie intencje), grzecznie pytamy o możliwość spotkania z pisarzem. Pani Janeczek rozpływa się w sympatycznym uśmiechu i zapewnia, że owszem, lecz nie dziś, ponieważ wyjechał. Proponuje byśmy przyszli jutro. Miny nam rzedną, bo jutro będziemy wiele kilometrów stąd.
Psy rzucają się na nas, na szczęście w przyjaznych zamiarach. Okazuje się, że bestie są z gatunku tych łagodnych, dają się głaskać i radośnie machają ogonami. Dowiadujemy się, że to para: suka Leda i pies Prot (a jednak!). Pani Janeczek pozuje jeszcze do zdjęć i rozstajemy się, bo deszcz pada coraz mocniej, a przed nami długa droga na drugi brzeg Jezioraka.
Jest dokładnie 23 lipca 1990 roku. Jesteśmy na Wyspie Bukowiec połączonej z lądem wąską groblą. Pogoda jak marzenie: po deszczu ani śladu, mocno grzeje słońce. I zamiast leniuchować postanawiamy wrócić do Jerzwałdu, by wreszcie spotkać się z Nienackim. Wszak czujemy się umówieni przez panią Janeczek. I nie zraża nas myśl, że to około 20 kilometrów w jedną stronę. Bez bagażu będzie lżej (dobytek zostawiamy na wyspie), a po przestudiowaniu map decydujemy się na skrót przez Międzychód. Fatalny błąd. Ów skrót okazuje się morderczą trasą, istnym motokrosem, którą w większości daje się pokonać tylko na piechotę, prowadząc rowery. Brudni, spoceni i spaleni przez słońce docieramy do Jerzwałdu o wiele później niż gdybyśmy wybrali dłuższą, ale asfaltową drogę.
Doprowadziwszy się jako-tako do porządku stajemy przed domem Nienackiego, nie wiedząc co dalej. Przy bramce nadal nie ma dzwonka. Zdeterminowani chcemy już legnąć pod płotem i czekać, aż się ktoś nad nami zlituje, gdy w drzwiach staje nagle pani Janeczek. Tym razem w srebrnym kombinezonie i fryzurze a'la Mała Mi czyli koku na czubku głowy.
- Wejdźcie! - woła wesoło. - Pan Nienacki czeka!
Sądząc po zwyczajnym z zewnątrz domu, ze szpecącymi kratami w oknie i zaniedbanym ogrodzeniem, nie spodziewam się panującej w środku aury tajemniczości. Nie widzimy oczywiście wszystkich pomieszczeń, raptem sień i gabinet pisarza, ale te, pogrążone w lekkim półmroku, wypełniają ludowe rękodzieła: od malowanych w fantazyjne wzory mebli, po rzeźby i malowidła. Spore wrażenie robi zwłaszcza stara, zielona szafa w gabinecie, ozdobiona jakimś stylizowanym motywem roślinnym. W podobnym stylu utrzymane jest też podwórze, stoi tam wiklinowy kosz z diabelską mordą, a budynek gospodarski zdobi drewniany totem.
Nim jednak dane nam będzie to wszystko zobaczyć, lekko stremowani tłoczymy się w sieni. Pani Janeczek gdzieś znika. Na końcu korytarza jaśnieje prostokąt uchylonych drzwi i nagle pojawia się w nim ON - Zbigniew Nienacki. Idzie ku nam żwawo, mamrocząc coś w rodzaju powitania, uściska każdemu mocno dłoń i gestem zaprasza dalej, do gabinetu. Tego z zieloną szafą. Pod oknem stoi biurko zawalone papierami, na nim używana maszyna do pisania i oczywiście popielniczka, bo Nienacki jest nałogowym palaczem.
Podczas naszego spotkania pali cały czas, na szczęście fajkę, która daje zaskakująco przyjemny aromat. Z perspektywy czasu sądzę, że to jest to zaplanowana autokreacja, trochę na pisarza - mędrca, trochę na Pana Tomasza, który też, bywało, palił fajkę. Zresztą pisarz nigdy tej autokreacji nie ukrywał, wręcz się nią chwalił a nawet opisał w "Uwodzicielu" jak to on i bohater wykreowali siebie nawzajem.
Nienacki okazuje się strasznym gadułą, co nas cieszy, bo prawie nie musimy zadawać żadnych pytań. A że opowiadać umie równie ciekawie jak pisać, przyjemnie się go słucha.
Zaraz na wstępie zdradza, że jako mały chłopiec odwiedził dom ulubionego pisarza Karola Maya i kiedy nie zobaczył tam żadnych indiańskich trofeów, choćby piórka z pióropusza, przeżył ogromny zawód. Kiedy więc Pan Samochodzik przyniósł mu popularność, postanowił się do niego upodobnić. Zmienił styl ubierania na bardziej swobodny, kupił dom nad jeziorem, jacht i wreszcie od Rosjan nabył samochód - amfibię.
Auto wypożyczył potem na potrzeby serialu "Pan Samochodzik i Templariusze", a następnie odsprzedał filmowcom. Ciekawi mnie dzisiaj, czy dlatego, że amfibia podczas kręcenia sceny na wodzie zatonęła(!), ale wtedy ten fakt nie jest nam znany, a Nienacki nie zdradza powodu sprzedaży tak istotnego dla image'u gadżetu.
Jacht ma nadal. Śmieje się, że więcej czasu stoi w hangarze, albo robi wrażenie zacumowany do pomostu, niż pływa po jeziorze.
Pisarz jest wyraźnie swoim słynnym bohaterem zmęczony. Podkreśla, że nie zamierza kontynuować cyklu, mimo próśb fanów i nacisków wydawcy. Oburza go jednak krytyka, która miała wtedy miejsce w mediach.
W owym czasie przemiany ustroju seria o Panu Samochodziku , tuż obok "Czterech Pancernych i Psa", zostaje przez ultraprawicowe kręgi uznana za dzieło utrwalające w świadomości młodych Polaków władzę ludową! Panu Tomaszowi obrywa się za współpracę z Milicją Obywatelską, a zwłaszcza za przynależności do ORMO. Niektórzy żarliwi krytycy nawet mylą formacje, twierdząc że chodzi o ZOMO!
A, jak sam Nienacki przyznaje w rozmowie, jedynym powodem wyposażenia Tomasza w legitymację ORMO-wca, była akcja, która wymagała, by bohater mógł zgodnie z prawem zatrzymać cudzy samochód.
Przy okazji wspomina też o krytyce książki "Raz w roku w Skiroławkach", której dostało się za wyuzdanie. Podsumowuje to mniej więcej takim, celnym moim zdaniem, komentarzem:
- Nic na to nie poradzę, jeśli ktoś dostrzega w niej tylko goły zadek Widłągowej!
Potem przechodzi do swojej ostatniej powieści, trylogii "Dagome Iudex", której pierwszy tom niedawno się ukazał. Wyraźnie jest z niej dumny. Z ogromnym zapałem wyjaśnia, jak zrodził się pomysł na fabułę.
Opowiada, że jeździł na wiele wykopalisk, brał udział w badaniach archeologicznych i w pewnym momencie zorientował się, że wiedza, która z nich wynika kompletnie nie przystaje do tego, co o epoce wczesnych Piastów napisał Kraszewski w swojej "Starej Baśni". Wyśmiał zwłaszcza namalowany tam obraz świątyń i służących w nich dziewic - westalek w białych giezłach. Uważa, że tego typu wizje Kraszewski czerpał z dzieł o starożytnej Grecji, a historię oparł na naszych narodowych legendach i podaniach.
Nienackiego natomiast interesowały polityczne mechanizmy, które doprowadziły do stworzenia państwowości wśród rozproszonych i walczących ze sobą słowiańskich plemion. Opowiada, jak przeanalizował współczesną politykę i jej język, a następnie dostosował do historycznych realiów.
Potem poruszył postać głównego bohatera. Tu czerpał, podobnie jak Kraszewski, z mitu o Piaście, lecz według niego nie mógł on być prostym kołodziejem. Długo dowodzi, że ktoś taki, ubogi i niewykształcony, nie byłby w stanie stworzyć ani utrzymać potężnego państwa.
Przy okazji nawiązuje do innych mitów. Przykładem podanie o olbrzymach, z którego rodu wywodzi się bohater. Okazuje się, że istnienie olbrzymich, bo ponad dwumetrowych ludzi potwierdzają liczne odkrycia archeologiczne.
Fantastycznie się słucha Nienackiego, nawet nie zauważamy upływu czasu. Kiedy zerkam na zegarek, ze zdumieniem odkrywam, że spotkanie trwa prawie trzy godziny!
Na koniec otrzymujemy oczywiście autografy i robimy parę zdjęć. Pisarz odprowadza nas do bramy, po drodze pokazuje obejście, w tym hangar, gdzie stoi jacht i budynek gospodarczy, w którym nie garażuje już imitacja wehikułu, ale jakieś nowoczesne, czerwone auto.
Żegnamy się. Kompletnie oczarowani postanawiamy powtórzyć wizytę w przyszłym roku. Ciekawe, czy Nienaś, jak go od tej pory z sympatii nazywamy, nas rozpozna?
Lipiec, 1991 rok
Nie rozpoznaje. Nic dziwnego, mija sporo czasu, tym razem jesteśmy tylko we trójkę, same dziewczyny, a Nienaś nie narzeka na brak odwiedzających go fanów. Właśnie na podwórzu przed domem kłębi się spora wycieczka harcerzy.
Cierpliwie czekamy aż pisarz rozda autografy, oprowadzi grupę jakby to było muzeum i każdemu uściśnie dłoń na pożegnanie. Jest wyraźnie zmęczony, ale zostajemy zaproszone, serdecznie i z uśmiechem. Może dlatego, że w dłoni ściskam pierwszy tom mojej ulubionej trylogii o Piaście Dagonie, również jego ulubionego dzieła?
Proponuje, abyśmy posiedzieli na podwórzu, bo w domu, jak twierdzi, jest dość chłodno, a tu przyjemnie grzeje słońce. Siadamy na wielkiej ogrodowej huśtawce, której nie było w ubiegłym roku. Nienaś od razu zaczyna snuć opowieść jak wpadł na pomysł napisania "Dagome Iudex". Wszystko już znamy, ale znów tak ciekawie opowiada, że słuchamy zahipnotyzowane jak za pierwszym razem.
I nagle nowość! Rzuca uwagę, że tworząc głównego bohatera wzorował się na Conanie Barbarzyńcy, a ściślej na filmowym odtwórcy tej roli - Arnoldzie Schwarzeneggerze! Jesteśmy zszokowane. Jak to? Dago ma wyglądać jak Arni- mięśniak? Okazuje się, że nasz kolega, a w przyszłości mój mąż, wykpiwany za te same skojarzenia, ma rację! Nie możemy pojąć, co faceci widzą w Schwarzeneggerze i komiksowych herosach!
Dziś, po paru lekturach "Dagome", muszę w końcu przyznać, że z tym Arnim jest tam coś na rzeczy!
Ale wtedy jesteśmy milcząco zbulwersowane. Na koniec wizyty pytamy, kiedy ukaże się ostatni, trzeci tom powieści. Czekamy na niego z niecierpliwością już prawie rok. Nienacki nagle zrywa z huśtawki, biegnie do domu i wraca wymachując autorskim egzemplarzem.
- Jest! - mówi wzburzony. -Już dawno wydany! - I na dowód wskazuje na karcie wydrukowany rok 1990! A książki nie ma w żadnej księgarni!
- Owszem - wyjaśnia jeszcze bardziej zdenerwowany - bo wydawnictwo Pojezierze właśnie plajtuje i wstrzymana została dystrybucja wszystkich publikacji.
Radzi pojechać do Olsztyna, do siedziby wydawnictwa i spróbować kupić bezpośrednio tam.
Co też czynimy. Powołując się na Nienackiego, zostajemy wpuszczone do olbrzymiego magazynu. A tam, niczym w ostatniej scenie filmu "Poszukiwacze Zaginionej Arki", ciągną się nieskończenie palety z zakurzonymi stosami niesprzedanych książek. Magazynier rozrywa pierwszą z brzegu paczkę i wyciąga upragnione przez nas egzemplarze tomu "Ja Dago, Władca"!
Lato, 1992 rok
Nie udaje się nam zobaczyć z Nienasiem. Domu, niczym Cerber, pilnuje żona. Nie ma - warczy. - Nie wiem kiedy będzie. Na drugi dzień znów próbujemy, ale pani Nowicka nie raczy nawet wstać z leżaczka.
Trudno, wrócimy za rok. Przed nami droga do Malborka.
Lato, 1993 rok
To już piąta rowerowa wyprawa po Mazurach. I tradycyjnie zahaczamy o Jerzwałd. Nie dziwi mnie już widok pani Janeczek w srebrnym kombinezonie spacerującej po wsi z psem na smyczy. Z Ledą. Bo nie ma już Prota. Był schorowany i musiano go uśpić.
Jak zwykle chcemy umówić się na spotkanie z Nienasiem. Niestety, nie ma go, ze smutnym uśmiechem oznajmia pani Janeczek, jest po poważnym zawale, spędza teraz sporo czasu w mieście na kontrolnych badaniach. Truchlejemy. Nagle dociera do nas świadomość, że Nienaś, choć trudno w to uwierzyć, nie jest nieśmiertelny. Postanawiamy wrócić do Jerzwałdu na koniec wyprawy.
Jesteśmy trzy tygodnie później. Ulga, bo zastaliśmy pisarza w domu. Trochę się obawiamy widoku schorowanego człowieka. O dziwo, wita nas ten sam, co zwykle dziarski i gadatliwy Nienacki. Może lekko schudł, ale poza tym wygląda krzepko. Snuje plany, mówi, że pisze obecnie romansidło, jak sam z siebie pokpiwa. I pali papierosy. Jeden za drugim, jakby nie przejmował się zawałem.
Nie jesteśmy zbyt długo. Pani Janeczek dość często zagląda do gabinetu, czujemy, że nie chce byśmy pisarza przemęczali. Prosimy jeszcze o autograf. Na widok trzeciego tomu "Dagome Iudex" Nienaś wyraźnie promienieje, znowu się rozgaduje. Odprowadza nas do bramy, cały czas opowiadając znaną nam historię powstania książki. A my z radością słuchamy.
Odjeżdżamy mając nadzieję, że za rok posłuchamy znowu.
Lato, 1994 rok
Po raz pierwszy nie jadę z grupą na Mazury. Muszę zostać w domu z powodu spraw rodzinnych. Grupa tym razem nie odwiedza Nienackiego. Mówimy sobie: zrobimy to za rok!
Jest 23 września 1994 roku. Piątek. Nienaś umiera w szpitalu na trzeci zawał. Jeszcze nic o tym nie wiemy.
Jest 24 września 1994 roku. Sobota. Robię porządki, gdy nagle słyszę w telewizji suchą wiadomość, że wczoraj zmarł pisarz Zbigniew Nienacki, autor popularnego cyklu dla młodzieży.
Szok. Niedowierzanie. I żal. Że ani za rok, ani nigdy więcej nie będzie żadnego spotkania.
***
Dwa lata później stoimy na jerzwałdzkim cmentarzu. Wiemy od pani Janeczek, że Nienaś chciał, aby usypać mu mogiłę z polnych kamieni i żeby każdy, kto tu przyjdzie, zamiast stawiać zapalony znicz, dorzucił do stosu kolejny. Ale, wbrew życzeniu usunięto kamienie, postawiono nagrobek. Bo tak chciała pani Nowicka, jego żona. Na szczęście, naszym zdaniem, dość gustowny: prosty, jakby nieociosany granitowy blok.
Lecz wierni fani pamiętają. Kupka kamieni rośnie obok i my też składamy tam nasze. W hołdzie ulubionemu pisarzowi.
Dom na skraju wsi stoi pusty. Krążą słuchy, że został sprzedany i nie będzie w nim muzeum. Znów wbrew życzeniu zmarłego. Pani Janeczek wyjechała. Nie wiadomo, co stało się z Ledą.
Jerzwałd już nigdy nie będzie taki sam.
Ale my i tak tu wrócimy, jeśli nie za rok, kiedyś na pewno.