"Nowe przygody Pana Samochodzika" ("Pan Samochodzik i Kapitan Nemo") - recenzja
Figurka, pochodzących z zaginionej podczas II wojny światowej kolekcji bursztynowych wyrobów, zostaje na lotnisku odebrana cudzoziemcowi, usiłującemu wywieźć ją z Polski. Tym sposobem trafia do rąk Tomasza, który w latach studenckich usiłował już wyśledzić losy zbiorów, z których ona pochodzi. Wtedy nie udało mu się trafić na trop - teraz zaś, dzięki nowym informacjom, znów pojawia się szansa odnalezienia cennych przedmiotów.
Nie jest to proste. Tak naprawdę nie wiadomo, czy - jak wskazują pewne poszlaki - skarby zostały zatopione w Jezioraku, czy jednak w jakimś innym jeziorze. A nawet jeśli, jest to przecież akwen tak ogromny, że poszukiwania przypominają przypadek igły w stogu siana. Ponieważ z racji nikłych szans na rozwiązanie zagadki, dyrektor Marczak nie zgadza się na oficjalne podjęcie poszukiwań, Tomasz decyduje się poświęcić swój urlop i kieruje wehikuł właśnie nad Jeziorak.
Na miejscu pochłaniają go jednak przede wszystkim inne sprawy, związane z przebywającym w okolicy gangiem nastolatków, którzy wprowadzają spory niepokój wśród turystów i harcerzy, a także tajemnica związana z tytułowym kapitanem Nemo, próbującym samotnie przeciwstawić się poczynaniom bandy...
Nazwałem ją Bursztynową Wenus
Nie mam jakiegoś szczególnie ulubionego fragmentu w tej powieści, tak jak w niektórych innych (przykładem niech będą: odkrycie tajemnicy kolegiaty w "Uroczysku", historyczne wykłady Tomasza w "Templariuszach" czy poszukiwania dawnej załogi "Krasuli" w "Złotej rękawicy"), który chciałbym co jakiś czas przeczytać bez przypominania sobie od razu całej historii, a mimo to, obok wymienionych, należy ona do tych, po które najchętniej sięgam. Może dlatego, że wspólną ich cechą są noclegi na biwakach, pod namiotem lub pod gołym niebem, przygody przeżywane nad jeziorami i w lasach (nie dotyczy to co prawda "Uroczyska", które za to intryguje średniowieczną zagadką), czyli coś, co wspaniale odświeża moje wspomnienia z samodzielnych wypraw mazurskich. Powtórzę tylko to, co już nieraz powiedziałem: że Nienacki jest mistrzem w sugestywnym opisie takich rzeczy, pobudzającym wyobraźnię i awanturniczą żyłkę.
Czy brak mi tu takiej prawdziwej zagadki historycznej, jaką znamy z poprzednich i z następnych części serii? Szczerze mówiąc trochę tak. Ale ten brak znakomicie został zrekompensowany właśnie przez wspaniały opis okolic Jezioraka, wody, lasów, wysp. Jest to prawdziwy miniprzewodnik po najbardziej godnych uwagi miejscach nad północną częścią ogromnego jeziora. Czytając uważnie znajdziemy nawet wzmiankę o własnym domu Pisarza. Powieść pisana była bowiem w pierwszych latach po przeprowadzce Nienackiego z Łodzi do Jerzwałdu, wioski położonej nad Jeziorem Płaskim, odnogą Jezioraka. To chyba wyjaśnia taki, a nie inny wybór miejsca, a pośrednio i tematu. Fascynacja pięknem okolicy, w której dane mu było zamieszkać, skłoniła go do umieszczenia akcji powieści właśnie tam. W pewnym miejscu ustami bohatera wypowiada nawet to marzenie, które notabene właśnie spełnił: Może podświadomie wyrażałem swoją własną tęsknotę, aby mieszkać nad mazurskim jeziorem, żyć tutaj, pracować? A ja, po wielokrotnych wypadach nad brzegi tego jeziora wcale się mu nie dziwię, tym bardziej, kiedy próbuje sobie wyobrazić, jak mogły wyglądać w tamtych czasach, kiedy mniej było ludzi, mniej było jachtów, mniej było zabudowań, kiedy łatwiejsze był odizolowanie się od wszystkiego, co mogło się Nienackiemu kojarzyć z miastem, które właśnie opuścił.
Jak więc już wspomniałem, nie jest głównym tematem "Nowych przygód" zagadka zbiorów zatopionych w jeziorze. Mimo, że przez cały czas pobytu nad Jeziorakiem Tomasz stara się trafić na ich trop lub zidentyfikować człowieka, który wydobył figurkę, odebraną potem przez celników cudzoziemcowi, to czyni to niejako mimochodem. Jak sam mówi: jednocześnie zaczynały mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Czy po to przybyłem nad Jeziorak, aby walczyć z Czarnym Frankiem (...)? Czy jest sens interesować się tymi sprawami, gdy moim celem winno być odnalezienie Człowieka z Blizną i zatopionego skarbu? A to wszystko dlatego, że już w pierwszej scenie spotkawszy grupę młodocianych chuliganów pod wodzą Czarnego Franka, postawił sobie za cel walkę z nimi i zaprowadzenie spokoju nad jeziorem. Na przykładzie właśnie Franka i Bronki próbuje Nienacki pokazać, że warto czasem okazać trochę zaufania i poświęcić nieco czasu i sił, aby odnaleźć dobre strony w kimś, kto na pierwszy rzut oka nie rokuje żadnych nadziei. Po tej dwójce widać to tym wyraźniej, kiedy porówna się ich z resztą zdemoralizowanych nastolatków z gangu. I tu po raz pierwszy w przygodach "Samochodzika" górę wzięły nie tematy historyczne, a problemy wychowawcze. Dojdą one tak wyraźnie do głosu jeszcze tylko w "Winnetou", chociaż tam bardziej w kontekście ochrony przyrody.
Zatem właśnie nauczenie młodzieży właściwego zachowania i przestrzegania pewnych norm społecznych staje się motywem przewodnim powieści i jemu poświęca Autor najwięcej miejsca. Na szczęście odbywa się to w sposób niemal niezauważalny, nie jest to nudne moralizowanie, lecz wszystko zostaje wplecione w wartką akcję i ubrane we właściwą Nienackiemu otoczkę, powodującą, że książkę czyta się jednym tchem, połykając kolejne przygody bohaterów. Czasem tylko pozwala sobie na dydaktykę: A przecież chcemy wychować pokolenie, które nie będzie czyniło zła nie z lęku przed odpowiedzialnością, tylko z poczucia, że zło narusza ład, który sami sobie narzuciliśmy (...)najniespokojniejszy nawet duch znajdzie przygodę i możliwość wyżycia się w ramach społecznego porządku, nie krzywdząc nikogo i nie wchodząc w kolizję z prawem.
Drugim wiodącym tematem powieści jest wędkarstwo, uprawiane z zapałem przez niemal wszyscy bohaterów. I przy tej okazji, jasno widać, jak rozkładają się sympatie Autora. Kiedy przyjrzeć się bliżej amatorom tej rozrywki, to zauważamy, że każdemu przybyszowi z miasta, który przybył nad Jeziorak, aby uprawiać tę formę polowania, przyczepiona została jakaś mniej lub bardziej rzucająca się w oczy łatka, a jednoznacznie pozytywnie przedstawił tylko miejscowych. Czyżby był to wyraz lokalnego patriotyzmu świeżo upieczonego mieszkańca mazurskiej wioski? Być może.
A z drugiej strony... Nie rozumiem tej pasji. Nie ma dla mnie poza tym sportowego charakteru sytuacja, w której z jednej strony wygodnie, w ciepłym ubraniu i długich gumowych butach stoi sobie na brzegu starszy pan, a jego »przeciwnikiem« jest płoteczka, mała wesoła rybka, buszująca w jeziorze. Znam bardziej pasjonujące zajęcia. Tylko że za nie nikomu nie daje się medali, nie zestawia rekordów, nie ogłasza nikogo ani księciem, ani królem, ani nawet rycerzem - choć są to słowa samego Tomasza, to jednak nawet on aktywnie bierze udział w wyprawach z wędką i spinningiem. Ale ja doskonale rozumiem jego poglądy. Chociaż będąc nastolatkiem próbowałem szczęścia jako wędkarz - a któż nie próbował? - to jednak szybko z tego wyrosłem. Dla mnie też nie ma wielkiej przyjemności w wysiadywaniu godzinami nad brzegiem, aby wyciągnąć z wody jakąś rybkę. Chodzi mi tu jednakże tylko o to czatowanie na drgnienie spławika. Albowiem wyjeżdżając wielokrotnie na mazurskie wypady z kolegami-wędkarzami, zawsze dawałem się namówić na wspólną wyprawę na połów. Nie było dla mnie problemem wstać przed czwartą rano, tylko po to, żeby móc obserwować opary unoszące się nad jeziorem, spokojną toń przed dziobem i odkosy fal za rufą, wschodzące słońce i drzewa przeglądające się w lustrze wody. Tylko, że do tego... niepotrzebna mi wędka :-). Stanowiła ona na pewno jedynie dobry pretekst, aby w ogóle ruszyć się z domu. Dlatego kiedy inni zarzucali przynętę, ja po prostu spędzałem miło czas w łódce lub na pomoście i rozkoszowałem się bliskością natury. I myślę, że jest to potrzeba nabyta między innymi w trakcie lektury "Samochodzików".
Wielkim atutem "Nowych przygód" jest postać "rycerza spinningu", Anatola. Chyba w całej serii nie znajdziemy postaci tak humorystycznej (bo nie dorównują mu ani Bigos z "Niesamowitego dworu", ani Kuryłło z "Księgi strachów"), a szkoda... Kiedy czytam fragmenty o wykładach Anatola dotyczących wędkarstwa, nieodmiennie chce mi się śmiać, choć wiem, że taki człowiek w prawdziwym życiu to straszne utrapienie. Jest to osobnik tak przemądrzały i wszystkowiedzący, że aż mi było szkoda, kiedy zblamował się podczas egzaminu. Nawiasem mówiąc, mając go za doskonałego teoretyka, kiedyś się dziwiłem takiej kompromitacji, ale jeśli poszperać dokładniej, to jego wiedza była zawsze bardzo powierzchowna. Nie zapomnę nigdy słów wypowiedzianych na widok zdobyczy przyniesionej przez Martę: Według wszelkich znanych mi teorii wędkarstwa, tam nie ma prawa żerować szczupak. To prawdziwa kwintesencją jego zachowania: skoro fakty przeczą teorii, to tym gorzej dla faktów. I te jego rady dotyczące pływania wehikułem, udzielane po przygodzie z buhajem na Czaplaku, albo uwagi na temat doświadczenia turystycznego, rzucone w gospodzie, w oczekiwaniu na prom...
Aha... O domniemanej przyczynie wyboru lokalizacji już pisałem, ale co z samym pomysłem na zagadkę, która cokolwiek by o niej nie mówić, przyciągnęła jednak "Samochodzika" w to miejsce? Przeczytać można o tym we wspomnieniach Nienackiego. Czy odpowiadają one jednak prawdzie, czy są jednak fantazją, mimo pozorów rzeczywistości? Kto wie...? Ale czy taka wiedza jest w ogóle do czegokolwiek potrzebna i czy cokolwiek zmieni? Czyż nie najważniejsze jest piękno i czar tchnące z każdego rozdziału i każdej opisanej sceny, ten niemożliwy do sprecyzowania magnetyzm, przyciągający coraz nowych i nowych czytelników i nie pozwalający uwolnić się spod swojego wpływu tym, którzy raz się mu poddali...?